poniedziałek, 18 stycznia 2016

Z wywieszonym językiem i bolącymi plecami.

Głupia jestem.
Odczuwasz być może satysfakcję, że w końcu to odkryłam.
Niestety, moja głupota na tym między innymi polega, że ciągle o niej zapominam i wciąż popełniam te same błędy. Plus nowe. Ilość błędów narasta lawinowo.

Ponieważ Marysia jest (narazie) dzieckiem wymagającym małych nakładów pracy i mam dużo czasu, to rano wymyślam sobie, co będę tego dnia robić. Planowanie jest dobre.  Bo jak nic nie zaplanuję, to nic nie zrobię. Zauważyłam też taką zależność, że jak mam bardzo dużo do zrobienia, to zrobię prawie wszystko, a jak mam mało, to nie zrobię nic, bo ciągle mi się wydaje, że mam jeszcze tyle czasu. Więc planuję. Wymyślam różne prace omiatając wzrokiem mieszkanie. Widzę grajdołki stare, z czasu mojego leżenia i ciągle pojawiające się nowe, małe. Dwoje domowych zasiedlaczy (tak ich delikatnie nazwę) zasiedla mieszkanie różnymi swoimi rzeczami. I zostawia je tam na zawsze (albo aż ja je sprzątnę). Arrrrr! Widzę więc te wszystkie rzeczy leżące na książkach, kanapie i różnych innych dziwnych miejscach. Robię plan i zaczynam działać. Sprzątanie, gotowanie, spacer z Mary, apteka, sklep, pranie, prasowanie itd. Gdy mogę już z satysfakcją skreślić większość punktów z listy zadań bolą mnie plecy i nic mi się nie chce. A tu Mary się obudziła i jest spragniona mojej uwagi. Albo czyjejkolwiek, ale tylko ja jestem pod ręką.

I po co ja to wszystko robię? To znaczy wiem po co, ale po co chcę to wszytko zrobić jednego dnia? Na głowę upadłam? Przecież można cały tydzień tak orać, a wieczorem być wkurzoną ze zmęczenia i burczeć na wszystkich. Muszę wyluzować. Znaleźć granicę między lenistwem a byciem dobrą dla siebie. Dom to nie kołchoz, a ja nie jestem stachanowcem. Nie muszę wyrabiać 300% normy. Ale ciągle pokutuje we mnie przeświadczenie, że jak pracuję za darmo w domu, a nie zarabiam pieniędzy w pracy, to muszę udowodnić, że ja w tym domu nie siedzę ani nie leżę. No głupia jestem i tyle.

A propos sprzątania. Nie wiem jak u Was w domu, ale w naszym małżeństwie każde z nas postrzega bałagan i porządek trochę inaczej. Ja lubię, gdy jest czysto plus rzeczy są na swoim miejscu. Grzesiek lubi, gdy jest bardzo czysto, a rzeczy są mniej-więcej na swoim miejscu. Gdy mój mąż sprząta, to kurz i bakterie nie mają szans. Łazienka to jego pole bitwy. Ja wolę kuchnię. Ale kiedyś Grzesiek umył mi nowiutką wówczas płytę gazową. Przyszedł po chwili do mnie i z dziwną miną mówi:
- Aga, umyłem kuchenkę.
- To fajnie. A stało się coś? Co masz taką minę dziwną?
- To może chodź i zobacz.

Idę. Patrzę. Kuchenka idealnie czysta. Super. O! Napisy i rysunki palników też zniknęły...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz