poniedziałek, 23 listopada 2015

Dziękuję

Kiedy pisałam ostatniego posta, myślałam, że już pewnie nie zdążę nic naskrobać przed porodem,ale jak widać - oto jestem, nadal w duecie.
W zasadzie, to po głowie jedna myśl mi chodzi. Otóż niedawno natknęłam się na wywiad z księdzem Kaczkowskim, znanym z tego, że ma poważny nowotwór, a pomimo to - żyje "na pełnej petardzie". Sam o sobie mówi, że jest onkocelebrytą, bo gdyby nie zachorował na raka, to pewnie nikt by o nim nie usłyszał ani się nie zainteresował. I pomyślałam sobie, że może trochę jest tak i ze mną. Zaczęłam pisać tego bloga z powodu ciąży. Chciałam zapełnić sobie te długaśne godziny leżenia i podzielić się moją (nadal lichą) wiedzą o patologiach ciąży i doświadczeniach z nią związanych. Chciałam przestrzec dziewczyny, które będą czytały tego bloga przed moimi błędami. Chciałam się też zwyczajnie podzielić cząstką mojego codziennego życia. Radością życia rodzinnego. Brzmi to może trochę banalnie, ale naprawdę zwyczajne życie szarych zjadaczy chleba z pasztetem może być (i jest) szczęśliwe. Wracając do tego bycia celebrytą bazującym na trudnych doświadczeniach, to przepraszam, jeśli przebrałam miarę użalania się nad sobą. Nie dość, że mąż mój biedny musiał słuchać moich jęków, to i czytelnikom bloga może trochę przynudzałam. Jednakowoż po tym, jak pierwszy raz w tej ciąży trafiłam do szpitala i poprosiłam przyjaciół i kogo się da o modlitwę za nasze dziecko, naprawdę wiele osób okazało nam wsparcie. Przez te miesiące dzwoniliście, przyjeżdżaliście, każdy pomagał jak mógł. Dla Was pisałam tego bloga, na znak, że żyjemy, że jest dobrze.

Bardzo Wam wszystkim za to dziękuję. Za modlitwę, o której wiem  i tę o której nie mam pojęcia. Że Wam się chciało, że pamiętaliście, chociaż każdy ma swoje problemy.

Mojemu mężowi... za mało słów...

W pierwszej kolejności powinnam podziękować Tobie Boże, za każdy dzień życia Marysi. Za każde uderzenie jej serca. Za Twoją bezgraniczną miłość. Za darmo. W mojej beznadziei. W pustce.
Dobrze jest być kochaną. Wszystko ma sens.


czwartek, 19 listopada 2015

Być może post to ostatni...

   Wiedziałam, że jak dam taki tytuł, to się nie oprzesz drogi Czytelniku i zerkniesz, co ta Aga znów tam wypisuje. Ale coś muszę wyskrobać, bo blog leży odłogiem i  zarasta mi chwastami. Tytuł przyszedł mi do głowy po tym, jak przed chwilą Marysia tak się rozciągnęła w moim brzuch i tak mi nacisnęła główką w bramy mego żywota, że aż podskoczyłam. Jestem pewna, że gdyby tam nie było zawiązane, to już co najmniej kilka dni temu odeszłyby mi wody i urodziłabym. A tak - siedzę sobie na fotelu, z nogami na krzesełku (dzięki temu mają normalny rozmiar i mieszczą się w skarpetkach), czytam o tym i owym i podjadam troszkę. Z tym podjadaniem to nieciekawa sprawa, bo ciągle mi wychodzi, że moje nerki przepuszczają gdzieś glukozę, chociaż poziom we krwi jest w normie. Wydzwaniam albo wypisuję sms-y do lekarza o różnych dziwnych porach, on mnie uspokaja, że nie muszę jeszcze jechać do szpitala, tylko żebym dietę zachowała. Budzę się rano i czekam, aż Mary się poruszy. Poruszyła się, to znaczy, że żyje.
   Wielokrotne pobyty na patologii i lektury nierozważne  wypaczyły mi mózg. I ja Wam pewnie też trochę wypaczam tymi swoimi lękami i jękami. Żeby nie wymyślać głupot i co chwilę nie zastanawiać się, czy z dzieckiem wszystko w porządku stosuję metodę ZAJMIJ SIĘ CZYM INNYM. Obejrzałam ostatnio "Trędowatą", dzisiaj może rzucę na ruszt "Nad Niemnem". "Znachor" też jest super, ale oglądałam go co najmniej dwa razy z Grześkiem, a i wcześniej sama. Wymyślam sobie różne prace domowe. Ostatnio rzuciło mnie na naukę robienia ciasta drożdżowego. Najpierw zrobiłam paszteciki drożdżowe (bo zostało mięso z rosołu), a później rogaliki bez cukru. Ale z białą mąką, więc nic dziwnego, że mi ta glukoza wariuje. I ja razem z nią.

   O czym to ja jeszcze chciałam. A tak. Dzisiaj dowiedziałam się, że zlikwidowano urząd Pełnomocnika Rządu ds. Równego Traktowania. Tak się cieszę. Naprawdę. Kojarzy mi się on tylko z jakimiś babami walczącymi o wtłoczenie wszystkim do głów gender. Tę decyzję nowego rządu odnotuję w swej pamięci i zachowam z ciepłymi uczuciami w serduszku ;)

   Po raz kolejny przekonałam się dzisiaj , że oczywistość nie taka oczywista. Nie wdając się w szczegóły, strasznie się dziś zdenerwowałam na mojego złotego męża. Bo on zrozumiał zupełnie inaczej to, co do niego powiedziałam. I pomyślałam, ale nie pamiętam czy powiedziałam głośno ;) I on się, rozumie drogi Czytelnik, NIE DOMYŚLIŁ !!!  Każda żona mogłaby wiele powiedzieć na temat niedomyślania się męża, które czasem jest wręcz interpretacją odwrotną do zamierzonego komunikatu. Arrrrrrrrrrrr! Rok pracy na infolinii nauczył mnie, że bardzo ważnym elementem rozmowy jest jej podsumowanie. Ustalenie faktów. Wspólne. Że ja powtarzam swoimi słowami jak zrozumiałam Twoją wypowiedź, a Ty jak zrozumiałeś moją. W tym momencie pojawiają się różne dziwności, ale przynajmniej wiemy, że nie do końca się zrozumieliśmy. Najgorsze są sytuacje, gdy nawet do głowy mi nie przyjdzie, że ktoś opacznie zrozumiał to, co powiedziałam. Ja się później wściekam, że ten ktoś nie dotrzymał słowa, a on to słowo inaczej usłyszał. I tak dalej...
   Dobrym przykładem na szumy w kanale komunikacyjnym jest różne rozumienie pewnych pojęć. Od czasu do czasu urządzamy sobie z ukochanym takie małe słowne potyczki z powodu różnego rozumienia tego samego słowa. Przykład. Jestem dzieckiem wychowanym na wsi. Takiej prawdziwej wsi, z podwórkiem, krowami i zbieraniem ziemniaków, a nie takim przeflancowanym z miasta na wieś. Lato było czasem całodniowych zabaw na zewnątrz, w piaskownicy, kąpieli w Prutce, wchodzenia na drzewa, darcia na nich ubrań, budowania szałasów i innych temu podobnych. Wieczorem byliśmy okropnie brudni. Cała czwórka. I mama wołała nas wtedy do domu i naganiała do mycia. I w jej ustach: "Myć się brudasy" to było takie "brudaski, łobuziaki".  Widzisz takie umazane dziecko, z liściem we włosach, podrapane. Jest brudne - więc jest brudasem. Nic poniżającego (przynajmniej w moim odczuciu).
Drugie znaczenie "brudasa" jest takie, jakie słyszał mój mąż za młodu, obracając się w punkowym i metalowym towarzystwie. Tak o ludziach "z klimatu" mówili dresiarze. To było pejoratywne określenie.
Trzecie znaczenie "brudasa" poznałam już jako młoda dziewczyna. Otóż dorośli mówią tak o innych dorosłych, których postrzegają jako niedbających o porządek , o czystość w domu, o własny wygląd, niechlujnych itd. Szczególnie obraźliwie brzmi to w ustach jednej kobiety mówiącej o drugiej. Że Iksińska to nie dba o dom,  że chodzi w podartej bluzce i podaje ci zupę na brudnym stole.  To jest bardzo pejoratywne określenie.
Można więc komuś ubrudzonemu całodniową pracą strzelić między oczy takim "brudasem" w znaczeniu - brudny jesteś w tej chwili, a on to odbierze "brudny jesteś ciągle i śmierdzisz" i obraza gwarantowana.
O różnych sposobach wyrażania komunikatów w różnych domach nie ma co zaczynać tematu, bo do północy byśmy nie skończyli. U jednych rozmowa szybko przechodzi w pokrzykiwanie na siebie, ale nikt tego nie traktuje jako kłótni, ale burzliwą dyskusję, po której nikt na nikogo się nie obraża. W innych domach powiedzenie czegoś z gniewem kończy się cichymi dniami. Każdy zna kod językowy swojego domu i wie jak się nim posługiwać. NIEpoROZUMIENIA zaczynają się , gdy wchodzimy w inne środowisko, mówiące innym kodem językowym.
A jednak warto wychodzić poza te swoje bezpieczne rejony. Dzięki temu przestajemy widzieć świat jednowymiarowo.  Egocentrycznie. Przestaje obowiązywać zasada " Tak jest dobrze, bo JA tak robię i u mnie w domu się tak zawsze robiło".
Wystarczy tych komunikacyjnych wywodów. Słuchałam kiedyś konferencji Pulikowskiego o komunikacji w małżeństwie. Wie człowiek, co mówi.  Lektura obowiązkowa, zwłaszcza dla narzeczonych i małżeństw. Lubię tego pana, bo on nie boi się mówić wprost, że tzw. "dopasowanie się w łóżku" to nie jest problem małżeństw, które potrafią ze sobą rozmawiać. Ale to, że już przed ślubem "wypróbujemy się" w łóżku nie daje żadnej gwarancji szczęśliwego małżeństwa, a zazwyczaj odwraca uwagę od spraw zasadniczych. Zakochanie mija. Zawsze. Często przechodzi w zakochanie w nie-małżonku. A miłość nie mija. To co to jest ta miłość? :) Kościół Katolicki ma dużo do powiedzenia na ten temat. Jak kto ciekawy - niech szuka, a znajdzie. A światowe mądrości to wiadomo... 30% rozwodów.

Koniec na dzisiaj. Post ostatni (zapewne) przed porodem.
Rozważam ostatnio, czy nie zwinąć tego bloga, bo funkcję zajmującą moją uwagę wypełnił. Trafiłam na tyle ciekawych, merytorycznych i niebiańsko estetycznych blogów, że ten mój przy nich to taki... brudas ;D Trochę Was kokietuję, a trochę robię rachunek sumienia, czy warto robić coś tak na pół gwizdka, zamiast porządnie. Zobaczymy.


wtorek, 10 listopada 2015

Jeszcze dwa tygodnie

   Jeszcze dwa tygodnie i spakuję definitywnie torby do szpitala. Wsiądziemy do samochodu i pojedziemy na Madalińskiego. Zdejmą mi szew i w zależności od tego, co się (nie)zadzieje zostawią na rodzenie albo wyślą do domu. Jak zacznę rodzić, to pierwszą rzeczą, jaką zrobię będzie... wysłanie Grześka do cukierni po ciastko z kremem. Jak mnie wyślą do domu, to sama pójdę i kupię sobie dwa ciastka z kremem ;)
Odczuwam głód cukrowy. Słodycze śnią mi się po nocach. Serio. Niby ta moja dieta to żadna dieta, bo oprócz cukru - nie muszę niczego więcej odstawiać. Ale wiadomo, że jak człowiek ma zabronione, to od razu ochota wzrasta. Powtórzyłam dziś badania cukru. Zobaczymy, co wyjdzie, bo tydzień temu test obciążenia glukozą dał wynik w normie, ale tak na granicy.

   Znalazłam sobie nowe zajęcie, a właściwie nową rozrywkę. Oglądam serial dokumentalny "Porody". Na ipla - za darmo. I płaczę, gdy te kobiety rodzą w końcu te dzieci i kładą im je na piersi. Myślę o moich dzieciach, tych urodzonych i Mary, która niebawem też będzie się przeciskać na ten padół łez. Mam nadzieję, że urodzę siłami natury, nie chcę cesarki. To wcale nieprawda, że mniej się cierpi. Jak słucham siostry, bratowej i kilku innych dziewczyn, to bólu jest też dużo i trudniej dojść do siebie. Szacun dla Was dziewczyny, które przez to przeszłyście.

   Dzisiaj Basia pojechała na swoją pierwszą przedszkolną wycieczkę do Kampinosu. W tej chwili wracają już z Grześkiem do domu. Jaka ona już duża... Chlip chlip. A dopiero co się urodziła. Od kiedy jestem na chodzie, znów robimy więcej rzeczy razem i widzę, że wracamy do hmm... jak to nazwać? Pierwotnej bliskości. W czasie wielkiego leżenia starałam się z nią rozmawiać, śpiewać, czytać, oglądać filmy i co się dało, ale to była trochę taka sytuacja, że ona nie całkiem mogła na mnie liczyć. Grzesiek jest jej ukochanym tatusiem i to wszystkofunkcyjnym (że się tak wyrażę), więc jeśli cokolwiek się działo, to było "Chcę do tatusia na ręce", bo ja nie mogłam przybiec na pomoc. Teraz mogę. Może nie przybiec, tylko się dotoczyć, ale przybywam i przytulam i wszyscy są szczęśliwi.
Przed ciążą bałam się tego rozdzielenia z Basią, ale jakoś przeszło. Plusem sytuacji jest mój większy dystans do pewnych wrażliwych kwestii. I zgoda na to, że nie jestem w jej życiu Alfą i Omegą. Od początku starałam się nie wchodzić w przestrzeń między nią i Grześkiem,  w końcu "mama to nie jest to samo co tato". Ale ten czas był pierwszym momentem, gdy musiałam uznać, że nie zapanuję całkowicie nad jej życiem, wychowaniem, nie uchronię jej przed tym, przed czym chciałam ją chronić. I to nie jest koniec świata.

    W niedzielę pojechaliśmy na grób Michała, a później do mojego domu rodzinnego. Po siedmiu miesiącach. Dobrze zobaczyć moje podwórko, kompostownik, który założyliśmy mieszkając tam przez rok, jabłonkę z najsmaczniejszymi jabłkami. W moich snach ja tam zawsze mieszkam. Nie przypominam sobie, aby w ciągu 30 lat mojego życia śniło mi się kiedykolwiek, że mieszkam gdzie indziej. Wszystkie moje sny mają zakotwiczenie w Cieńszy, na łąkach i w laskach, gdzie budowaliśmy szałasy, graliśmy w podchody. Łapaliśmy rybki w Prutce (taki większy rów melioracyjny). Cieszę się, że wychowałam się na wsi.

FILMY
Gorąco polecam  obejrzane ostatnio dwa filmy.
"Pan od muzyki", francuski, chyba z 2010 roku. Na youtube znaleziony, polecony przez Deon. Mądry, zdrowy dla głowy ;)
"Czas zabijania". Bardzo dobry scenariusz, świetni aktorzy, bardzo poruszający serce i sumienie. Trudno nie zadawać sobie po nim pytań o sprawiedliwość, przebaczenie. Naprawdę gorąco polecam. Jest jedna trudna do zniesienia, brutalna scena napaści na córkę głównego bohatera, ale ja odwróciłam głowę, więc nie jestem Wam w stanie powiedzieć jak to zostało ujęte. Ale film piękny.
To może jeszcze trzeci.
Jakiś czas temu oglądaliśmy też "Biały oleander", też z youtuba. Część aktorów zagrała tak sobie, ale ciekawy film. Na pewno książka na podstawie której powstał scenariusz jest lepsza, acz film do przełknięcia. Kwestia relacji matki z córką i odkrywanie, że świat nie jest taki, jak widzą go oczy matki. Ciekawe.

poniedziałek, 2 listopada 2015

O straszeniu

   Tytuł jaki jest każdy widzi, a służyć ma on głównie podmiotowi czynności twórczych,  żeby pamiętał o najważniejszej myśli, która przyszła mu do głowy.  Zacznę od mniej ważnych.

 ***
FILMY
Muszę zacząć tagować wpisy , w których polecam lub odradzam filmy. Miałam zamiar zrobić jakąś podstronę z tym związaną, ale zwyczajnie nie chce mi się i  - jakkolwiek trudno w to uwierzyć - nie mam czasu. Tak, nie mam, bo nie siedzę całe dnie przed kompem. Krążę delikatnie po domu, a jak już zajrzę do sieci, to pocztę trzeba sprawdzić, na fejsika spojrzeć, poczytać wiadomości, znów na fejsika , bo może coś nowego. Później poczytać ulubionego bloga pełnego kosmitów, o wszelkich patologiach ciąży doczytać i na koniec może znowu na fejsika. A to wszystko w niezbyt długim czasie, bo staram się trzymać zasady, że nie siedzę przed komputerem przy Basi. Żeby zajmować się nią i uczyć ją (i siebie) spędzania czasu inaczej, niż gapiąc się w ekran. Różnie to wychodzi, ale dzielnie walczę.
Dobrze, o filmach miało być.
Ostatnio obejrzeliśmy dwa. Pierwszy to "Siedem dusz" z Willem Smithem. Nienajgorszy. Nawet mogę mu dopisać - POLECAM. Koncept na scenariusz był, przewidywalny odrobinę, gra aktorska taka średnia. I tutaj dwie uwagi. Po pierwsze zaczęliśmy zastanawiać się z Grześkiem, dlaczego amerykańskie filmy wydają nam się przy polskich takie... płytkie? To pewnie niesprawiedliwe, co napisałam, ale naprawdę już wiele razy mieliśmy takie wrażenie. Na pewno nie bez znaczenia jest kontekst kulturowy, może my po prostu "nie czujemy klimatu" Stanów, nie rozumiemy tamtej kultury, problemów społecznych, więc nie wyłapujemy wielu ukrytych znaczeń. Może jest to kwestia innego wyrażania siebie ciałem. Bo jak widzę polskiego aktora, ale z tego starszego pokolenia, to on twarzą potrafi mi wiele powiedzieć, jednym spojrzeniem. A tych zagranicznych to ja jakoś nie czuję. A może po prostu w tym filmie grali słabi aktorzy?  Druga uwaga dotyczy scenariusza i pokazywania w filmie dobra, które człowiek może wyświadczyć. Nie chcę opowiadać za dużo, ale poczyniłam refleksję, że bohater, który robi dużo dobrych rzeczy dla innych kieruje się pewną zasadą: pomogę, ale tylko dobrym. A złym to już nie. A Bóg taki nie jest. Bo " słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi. I On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych". Wiem, człowiek nie jest Bogiem. Ale Jezus mówi: "Bądźcie doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec w niebie". Trudna sprawa.
Po niedosycie pierwszego filmu sięgnęliśmy po kino polskie. I tu popełniłam błąd, bo przeczytałam na filmwebie tylko trzy pierwsze opinie, a dopiero po filmie resztę.
Film "Jestem twój" gorąco ODRADZAM!!! Nie oglądajcie tego. Szkoda czasu. Głupi scenariusz, słabe aktorstwo (oprócz jednej aktorki starszego pokolenia). Oglądając ten film można dojść do wniosku, że świat składa się z samych chorych psychicznie i złych ludzi. Naprawdę. Coś okropnego. Nic normalnego. Wszystkich bohaterów wysłałabym do psychiatry, niektórych na oddział zamknięty, egzorcysta też by się przydał. Stracone dwie godziny. Już lepiej popatrzeć przez okno albo podłubać w nosie.

***

Wiadomości ciążowe.
W tym tygodniu w czwartek, kończymy 35 tygodni. Dobrze jest. W piątek byliśmy na usg. Wszystko w normie, szacowana waga to około 2600g. Niedowaga nam już nie grozi. Szyjka skrócona, co dziś potwierdził na wizycie prof. Chazan. Ogólnie w porządku, niestety wyszła mi glukoza w moczu i muszę jutro zrobić badanie krwi, to z obciążeniem 75g. I będzie wiadomo, czy jest cukrzyca ciążowa, czy nie ma. Nie trzeba się martwić na zapas (mówię to do siebie), ale dietę trzymać w większych ryzach i nie pozwalać sobie na małe przestępstwa w tej dziedzinie.
Za dwa-trzy tygodnie Marysia może być już po tej stronie brzucha. Trudno mi uwierzyć, że to już. Nie czuję się mądra i przygotowana przez wcześniejsze doświadczenia. Trochę się boję.

***
Basia często przychodzi do nas w nocy do łóżka. Bardzo rzadko z płaczem. tak po prostu wstaje, słyszymy tup tup. Ja odwijam kołdrę, ona wskakuje i śpimy razem dalej. Czasami budzi się przed nami. Zazwyczaj mówi wtedy głaszcząc mnie po twarzy (z różnym poziomem delikatności): Mamo, obudź się, wstał nowy dzień. Jakoś w tym tygodniu w ramach pobudki zaczęła śpiewać:
- Życie potwora nie jest słodkie, nie pije mleczka, bo nie jest kotkiem. Wszyscy wołają: łapać potwora. Zostaje mu tylko ciemna nora...

Oryginał: "Potwory" Joszko Broda

***

Przechodzę do tytułowej sprawy. Nie jest najważniejsza, ale przypomina mi się notorycznie, więc muszę ją w końcu załatwić. Napisać - i mieć z głowy.
Złapałam się na cwaniakowaniu. Małym podstępie. Otóż popełniając kolejne posty pilnowałam się, żeby za dużo nie pisać o ciążowych dolegliwościach. Być może dla niektórych to, co i tak napisałam, to już za wiele, ale naprawdę jest to mocno cenzurowane. Pilnowałam się, żeby nie straszyć młodych dziewczyn i pierworódek. Zaoszczędziłam Wam krwawych fizjologicznych opowieści o porodzie, które wieloródki opowiadają sobie na patologiach ciąży albo babskich spotkaniach matek, które już wiedzą , jak to jest rodzić 4-kilogramowego człowieka. Opowiadają z pewną dumą i zadarciem nosa, że "ja to dopiero miałam poród i dałam radę". Mdłości i towarzyszące im przygody, zgagi (mnie to na szczęście omija), opuchlizny, bóle tu i ówdzie i wiele różnych ciążowych dolegliwości może trochę straszyć. Postanowiłam nie straszyć, bo dziewczyny i tak się boją ciąż i wychowywania dzieci. Doszłam jednak do wniosku, że głupie te moje podstępy, bo kto chce, to i tak sobie wyszuka najgorsze historie na forach, gdzie roi się od wariatek lubujących się w opisywaniu cierpienia i wszelkich dziwności oraz odchyleń od normy. I że jak ktoś chce mieć dzieci, to będzie rodził, a jak nie, to milion złotych becikowego i obietnica darmowego fitnessu do końca życia go nie skusi. Bo i tak boi się, że zbrzydnie, że figurę straci. Że to poświęcić trochę czasu trzeba na takiego człowieka małego. Nie czepiam się absolutnie osób, które z odpowiedzialności  odkładają poczęcie dziecka. Moje doświadczenie trzeciej już ciąży jest takie, że te wszystkie dolegliwości, to tak naprawdę  nic. Moje ciążowe leżenie, szwy, skurcze przedwczesne, wenflony to są chwile w skali życia mojego i moich dzieci. Wszystko co wartościowe w życiu wymaga jakichś poświęceń, wyrzeczeń, wyborów. Wybieram, że chcę być w ciąży, więc rezygnuję  z tego, czego w ciąży nie wolno (np. jedzenia sera pleśniowego i sushi). Chcę mieć dzieci i je wychowywać, więc rezygnuję z szalonej kariery. Chcę robić karierę - rezygnuję z dzieci. Wiem, że niektórzy łączą, niektórzy z nich nawet zgrabnie to robią, ale zawsze coś za coś. To jest zasada, którą łyknęłam od Pelanowskiego i uczy mnie ona odpowiedzialności: ZAWSZE, GDY COŚ WYBIERAM, REZYGNUJĘ Z CZEGOŚ INNEGO. Jeśli robię to świadomie, to mogę sobie zaoszczędzić frustracji i rozczarowań. Wybierając tego mężczyznę za męża - rezygnuję z innych i po ślubie nie zastanawiam się, jakby to było z Kowalskim. Idąc do zakonu - rezygnuję z małżeństwa. I na odwrót. Wszystkiego nie da się przewidzieć, ale wiele rzeczy jest nam wiadome już dziś.

niedziela, 1 listopada 2015

Sprawy damsko-męskie (i nie tylko)

Krótko. Mam nadzieję.

Kłótnia małżeńska, ale taka niegroźna, dla rozrywki. Zapada cisza.
- Obraziłaś się na mnie?
- Chciałbyś! Miałbyś chwilę spokoju wreszcie.

***

Baśka poszła do przedszkola w sukience, a wróciła bez.
- Basiu, gdzie jest twoja sukienka.
- Zostawiłam w przedszkolu.
- Dlaczego?
- Bo się spociłam i było mi gorąco. Wiesz mamo, bo człowiek czasem się poci w sukience i wtedy trzeba ją zdjąć.

***
- Basiu, nie podoba mi się twój kaszel.
- Mi też się twój nie podoba.

***

Teraz będzie smrodek dydaktyczny. Dobra rada. Uch, wszyscy ich nie cierpimy, ale muszę to napisać ku przestrodze młodszej młodzieży. I starszej może też. To będzie oczywista oczywistość, ale i tak to napiszę. 

Jeśli ktokolwiek, a zwłaszcza chłopak/dziewczyna, z którą się spotykasz/chodzisz, albo "przyjaciel/przyjaciółka" powie ci tekst : "Taki/taka jestem i nie mam zamiaru się zmieniać. Jak ci nie pasuje, to możemy się rozstać/przestać spotykać", to nie zastanawiaj się pięć minut. Przestań się spotykać. Wykasuj numer. Spal most na rzece. Bądź dla siebie dobra/dobry. Szanuj siebie, swoją godność. Tutaj zakładam, że każdy rozumie o jakie problemy w relacjach chodzi. Nie takie, że ktoś jest niski/wysoki/duży/chudy/lubi inną muzykę niż Ty.  Są rzeczy, które można zmienić i takie, które trzeba zaakceptować, bo są nie do zmienienia. Ja mówię teraz o sytuacjach, kiedy ktoś jest egoistą, robi rzeczy, które Cię ranią, sprawiają Ci przykrość. Ty o tym mówisz, a ktoś ma to w nosie. To znaczy, że wcale nie zależy mu na Tobie, tylko na tym , żeby jemu samemu było dobrze. A Ty - przykro mi to pisać - być może jesteś tylko  narzędziem. Bo akurat jesteś pod ręką. Bo nie ma lepszej opcji. Bo jemu/jej nie chce się zmieniać rzeczy, które są możliwe do zmiany.
Małżeństw ten akapit nie dotyczy, bo to trzeba było zrozumieć przed ślubem, a teraz to już terapia małżeńska. Poradnia rodzinna. Padnięcie na kolana i proszenie o własne nawrócenie.

Mądrzę się. Trudno.  Ale widziałam już wiele cierpienia w małżeństwach, które nie brały na poważnie pewnych kwestii przed ślubem.
Mądrzę się, bo sama popełniłam w życiu kilka razy ten błąd, że chciałam być dla ludzi dobra, lepsza, niż dla samej siebie. Nie rozumiałam, że dobrze jest odejść, żeby ktoś mógł ponieść konsekwencje swoich zachowań.

Pulikowski mówi tak: Nie wiesz czy ktoś Cię szanuje? To zastanów się, czy chciałabyś, aby jakiś chłopak traktował Twoją córkę tak, jak on traktuję Ciebie. Lub jakaś dziewczyna - Twojego syna.

Koniec.