poniedziałek, 2 listopada 2015

O straszeniu

   Tytuł jaki jest każdy widzi, a służyć ma on głównie podmiotowi czynności twórczych,  żeby pamiętał o najważniejszej myśli, która przyszła mu do głowy.  Zacznę od mniej ważnych.

 ***
FILMY
Muszę zacząć tagować wpisy , w których polecam lub odradzam filmy. Miałam zamiar zrobić jakąś podstronę z tym związaną, ale zwyczajnie nie chce mi się i  - jakkolwiek trudno w to uwierzyć - nie mam czasu. Tak, nie mam, bo nie siedzę całe dnie przed kompem. Krążę delikatnie po domu, a jak już zajrzę do sieci, to pocztę trzeba sprawdzić, na fejsika spojrzeć, poczytać wiadomości, znów na fejsika , bo może coś nowego. Później poczytać ulubionego bloga pełnego kosmitów, o wszelkich patologiach ciąży doczytać i na koniec może znowu na fejsika. A to wszystko w niezbyt długim czasie, bo staram się trzymać zasady, że nie siedzę przed komputerem przy Basi. Żeby zajmować się nią i uczyć ją (i siebie) spędzania czasu inaczej, niż gapiąc się w ekran. Różnie to wychodzi, ale dzielnie walczę.
Dobrze, o filmach miało być.
Ostatnio obejrzeliśmy dwa. Pierwszy to "Siedem dusz" z Willem Smithem. Nienajgorszy. Nawet mogę mu dopisać - POLECAM. Koncept na scenariusz był, przewidywalny odrobinę, gra aktorska taka średnia. I tutaj dwie uwagi. Po pierwsze zaczęliśmy zastanawiać się z Grześkiem, dlaczego amerykańskie filmy wydają nam się przy polskich takie... płytkie? To pewnie niesprawiedliwe, co napisałam, ale naprawdę już wiele razy mieliśmy takie wrażenie. Na pewno nie bez znaczenia jest kontekst kulturowy, może my po prostu "nie czujemy klimatu" Stanów, nie rozumiemy tamtej kultury, problemów społecznych, więc nie wyłapujemy wielu ukrytych znaczeń. Może jest to kwestia innego wyrażania siebie ciałem. Bo jak widzę polskiego aktora, ale z tego starszego pokolenia, to on twarzą potrafi mi wiele powiedzieć, jednym spojrzeniem. A tych zagranicznych to ja jakoś nie czuję. A może po prostu w tym filmie grali słabi aktorzy?  Druga uwaga dotyczy scenariusza i pokazywania w filmie dobra, które człowiek może wyświadczyć. Nie chcę opowiadać za dużo, ale poczyniłam refleksję, że bohater, który robi dużo dobrych rzeczy dla innych kieruje się pewną zasadą: pomogę, ale tylko dobrym. A złym to już nie. A Bóg taki nie jest. Bo " słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi. I On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych". Wiem, człowiek nie jest Bogiem. Ale Jezus mówi: "Bądźcie doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec w niebie". Trudna sprawa.
Po niedosycie pierwszego filmu sięgnęliśmy po kino polskie. I tu popełniłam błąd, bo przeczytałam na filmwebie tylko trzy pierwsze opinie, a dopiero po filmie resztę.
Film "Jestem twój" gorąco ODRADZAM!!! Nie oglądajcie tego. Szkoda czasu. Głupi scenariusz, słabe aktorstwo (oprócz jednej aktorki starszego pokolenia). Oglądając ten film można dojść do wniosku, że świat składa się z samych chorych psychicznie i złych ludzi. Naprawdę. Coś okropnego. Nic normalnego. Wszystkich bohaterów wysłałabym do psychiatry, niektórych na oddział zamknięty, egzorcysta też by się przydał. Stracone dwie godziny. Już lepiej popatrzeć przez okno albo podłubać w nosie.

***

Wiadomości ciążowe.
W tym tygodniu w czwartek, kończymy 35 tygodni. Dobrze jest. W piątek byliśmy na usg. Wszystko w normie, szacowana waga to około 2600g. Niedowaga nam już nie grozi. Szyjka skrócona, co dziś potwierdził na wizycie prof. Chazan. Ogólnie w porządku, niestety wyszła mi glukoza w moczu i muszę jutro zrobić badanie krwi, to z obciążeniem 75g. I będzie wiadomo, czy jest cukrzyca ciążowa, czy nie ma. Nie trzeba się martwić na zapas (mówię to do siebie), ale dietę trzymać w większych ryzach i nie pozwalać sobie na małe przestępstwa w tej dziedzinie.
Za dwa-trzy tygodnie Marysia może być już po tej stronie brzucha. Trudno mi uwierzyć, że to już. Nie czuję się mądra i przygotowana przez wcześniejsze doświadczenia. Trochę się boję.

***
Basia często przychodzi do nas w nocy do łóżka. Bardzo rzadko z płaczem. tak po prostu wstaje, słyszymy tup tup. Ja odwijam kołdrę, ona wskakuje i śpimy razem dalej. Czasami budzi się przed nami. Zazwyczaj mówi wtedy głaszcząc mnie po twarzy (z różnym poziomem delikatności): Mamo, obudź się, wstał nowy dzień. Jakoś w tym tygodniu w ramach pobudki zaczęła śpiewać:
- Życie potwora nie jest słodkie, nie pije mleczka, bo nie jest kotkiem. Wszyscy wołają: łapać potwora. Zostaje mu tylko ciemna nora...

Oryginał: "Potwory" Joszko Broda

***

Przechodzę do tytułowej sprawy. Nie jest najważniejsza, ale przypomina mi się notorycznie, więc muszę ją w końcu załatwić. Napisać - i mieć z głowy.
Złapałam się na cwaniakowaniu. Małym podstępie. Otóż popełniając kolejne posty pilnowałam się, żeby za dużo nie pisać o ciążowych dolegliwościach. Być może dla niektórych to, co i tak napisałam, to już za wiele, ale naprawdę jest to mocno cenzurowane. Pilnowałam się, żeby nie straszyć młodych dziewczyn i pierworódek. Zaoszczędziłam Wam krwawych fizjologicznych opowieści o porodzie, które wieloródki opowiadają sobie na patologiach ciąży albo babskich spotkaniach matek, które już wiedzą , jak to jest rodzić 4-kilogramowego człowieka. Opowiadają z pewną dumą i zadarciem nosa, że "ja to dopiero miałam poród i dałam radę". Mdłości i towarzyszące im przygody, zgagi (mnie to na szczęście omija), opuchlizny, bóle tu i ówdzie i wiele różnych ciążowych dolegliwości może trochę straszyć. Postanowiłam nie straszyć, bo dziewczyny i tak się boją ciąż i wychowywania dzieci. Doszłam jednak do wniosku, że głupie te moje podstępy, bo kto chce, to i tak sobie wyszuka najgorsze historie na forach, gdzie roi się od wariatek lubujących się w opisywaniu cierpienia i wszelkich dziwności oraz odchyleń od normy. I że jak ktoś chce mieć dzieci, to będzie rodził, a jak nie, to milion złotych becikowego i obietnica darmowego fitnessu do końca życia go nie skusi. Bo i tak boi się, że zbrzydnie, że figurę straci. Że to poświęcić trochę czasu trzeba na takiego człowieka małego. Nie czepiam się absolutnie osób, które z odpowiedzialności  odkładają poczęcie dziecka. Moje doświadczenie trzeciej już ciąży jest takie, że te wszystkie dolegliwości, to tak naprawdę  nic. Moje ciążowe leżenie, szwy, skurcze przedwczesne, wenflony to są chwile w skali życia mojego i moich dzieci. Wszystko co wartościowe w życiu wymaga jakichś poświęceń, wyrzeczeń, wyborów. Wybieram, że chcę być w ciąży, więc rezygnuję  z tego, czego w ciąży nie wolno (np. jedzenia sera pleśniowego i sushi). Chcę mieć dzieci i je wychowywać, więc rezygnuję z szalonej kariery. Chcę robić karierę - rezygnuję z dzieci. Wiem, że niektórzy łączą, niektórzy z nich nawet zgrabnie to robią, ale zawsze coś za coś. To jest zasada, którą łyknęłam od Pelanowskiego i uczy mnie ona odpowiedzialności: ZAWSZE, GDY COŚ WYBIERAM, REZYGNUJĘ Z CZEGOŚ INNEGO. Jeśli robię to świadomie, to mogę sobie zaoszczędzić frustracji i rozczarowań. Wybierając tego mężczyznę za męża - rezygnuję z innych i po ślubie nie zastanawiam się, jakby to było z Kowalskim. Idąc do zakonu - rezygnuję z małżeństwa. I na odwrót. Wszystkiego nie da się przewidzieć, ale wiele rzeczy jest nam wiadome już dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz