czwartek, 19 listopada 2015

Być może post to ostatni...

   Wiedziałam, że jak dam taki tytuł, to się nie oprzesz drogi Czytelniku i zerkniesz, co ta Aga znów tam wypisuje. Ale coś muszę wyskrobać, bo blog leży odłogiem i  zarasta mi chwastami. Tytuł przyszedł mi do głowy po tym, jak przed chwilą Marysia tak się rozciągnęła w moim brzuch i tak mi nacisnęła główką w bramy mego żywota, że aż podskoczyłam. Jestem pewna, że gdyby tam nie było zawiązane, to już co najmniej kilka dni temu odeszłyby mi wody i urodziłabym. A tak - siedzę sobie na fotelu, z nogami na krzesełku (dzięki temu mają normalny rozmiar i mieszczą się w skarpetkach), czytam o tym i owym i podjadam troszkę. Z tym podjadaniem to nieciekawa sprawa, bo ciągle mi wychodzi, że moje nerki przepuszczają gdzieś glukozę, chociaż poziom we krwi jest w normie. Wydzwaniam albo wypisuję sms-y do lekarza o różnych dziwnych porach, on mnie uspokaja, że nie muszę jeszcze jechać do szpitala, tylko żebym dietę zachowała. Budzę się rano i czekam, aż Mary się poruszy. Poruszyła się, to znaczy, że żyje.
   Wielokrotne pobyty na patologii i lektury nierozważne  wypaczyły mi mózg. I ja Wam pewnie też trochę wypaczam tymi swoimi lękami i jękami. Żeby nie wymyślać głupot i co chwilę nie zastanawiać się, czy z dzieckiem wszystko w porządku stosuję metodę ZAJMIJ SIĘ CZYM INNYM. Obejrzałam ostatnio "Trędowatą", dzisiaj może rzucę na ruszt "Nad Niemnem". "Znachor" też jest super, ale oglądałam go co najmniej dwa razy z Grześkiem, a i wcześniej sama. Wymyślam sobie różne prace domowe. Ostatnio rzuciło mnie na naukę robienia ciasta drożdżowego. Najpierw zrobiłam paszteciki drożdżowe (bo zostało mięso z rosołu), a później rogaliki bez cukru. Ale z białą mąką, więc nic dziwnego, że mi ta glukoza wariuje. I ja razem z nią.

   O czym to ja jeszcze chciałam. A tak. Dzisiaj dowiedziałam się, że zlikwidowano urząd Pełnomocnika Rządu ds. Równego Traktowania. Tak się cieszę. Naprawdę. Kojarzy mi się on tylko z jakimiś babami walczącymi o wtłoczenie wszystkim do głów gender. Tę decyzję nowego rządu odnotuję w swej pamięci i zachowam z ciepłymi uczuciami w serduszku ;)

   Po raz kolejny przekonałam się dzisiaj , że oczywistość nie taka oczywista. Nie wdając się w szczegóły, strasznie się dziś zdenerwowałam na mojego złotego męża. Bo on zrozumiał zupełnie inaczej to, co do niego powiedziałam. I pomyślałam, ale nie pamiętam czy powiedziałam głośno ;) I on się, rozumie drogi Czytelnik, NIE DOMYŚLIŁ !!!  Każda żona mogłaby wiele powiedzieć na temat niedomyślania się męża, które czasem jest wręcz interpretacją odwrotną do zamierzonego komunikatu. Arrrrrrrrrrrr! Rok pracy na infolinii nauczył mnie, że bardzo ważnym elementem rozmowy jest jej podsumowanie. Ustalenie faktów. Wspólne. Że ja powtarzam swoimi słowami jak zrozumiałam Twoją wypowiedź, a Ty jak zrozumiałeś moją. W tym momencie pojawiają się różne dziwności, ale przynajmniej wiemy, że nie do końca się zrozumieliśmy. Najgorsze są sytuacje, gdy nawet do głowy mi nie przyjdzie, że ktoś opacznie zrozumiał to, co powiedziałam. Ja się później wściekam, że ten ktoś nie dotrzymał słowa, a on to słowo inaczej usłyszał. I tak dalej...
   Dobrym przykładem na szumy w kanale komunikacyjnym jest różne rozumienie pewnych pojęć. Od czasu do czasu urządzamy sobie z ukochanym takie małe słowne potyczki z powodu różnego rozumienia tego samego słowa. Przykład. Jestem dzieckiem wychowanym na wsi. Takiej prawdziwej wsi, z podwórkiem, krowami i zbieraniem ziemniaków, a nie takim przeflancowanym z miasta na wieś. Lato było czasem całodniowych zabaw na zewnątrz, w piaskownicy, kąpieli w Prutce, wchodzenia na drzewa, darcia na nich ubrań, budowania szałasów i innych temu podobnych. Wieczorem byliśmy okropnie brudni. Cała czwórka. I mama wołała nas wtedy do domu i naganiała do mycia. I w jej ustach: "Myć się brudasy" to było takie "brudaski, łobuziaki".  Widzisz takie umazane dziecko, z liściem we włosach, podrapane. Jest brudne - więc jest brudasem. Nic poniżającego (przynajmniej w moim odczuciu).
Drugie znaczenie "brudasa" jest takie, jakie słyszał mój mąż za młodu, obracając się w punkowym i metalowym towarzystwie. Tak o ludziach "z klimatu" mówili dresiarze. To było pejoratywne określenie.
Trzecie znaczenie "brudasa" poznałam już jako młoda dziewczyna. Otóż dorośli mówią tak o innych dorosłych, których postrzegają jako niedbających o porządek , o czystość w domu, o własny wygląd, niechlujnych itd. Szczególnie obraźliwie brzmi to w ustach jednej kobiety mówiącej o drugiej. Że Iksińska to nie dba o dom,  że chodzi w podartej bluzce i podaje ci zupę na brudnym stole.  To jest bardzo pejoratywne określenie.
Można więc komuś ubrudzonemu całodniową pracą strzelić między oczy takim "brudasem" w znaczeniu - brudny jesteś w tej chwili, a on to odbierze "brudny jesteś ciągle i śmierdzisz" i obraza gwarantowana.
O różnych sposobach wyrażania komunikatów w różnych domach nie ma co zaczynać tematu, bo do północy byśmy nie skończyli. U jednych rozmowa szybko przechodzi w pokrzykiwanie na siebie, ale nikt tego nie traktuje jako kłótni, ale burzliwą dyskusję, po której nikt na nikogo się nie obraża. W innych domach powiedzenie czegoś z gniewem kończy się cichymi dniami. Każdy zna kod językowy swojego domu i wie jak się nim posługiwać. NIEpoROZUMIENIA zaczynają się , gdy wchodzimy w inne środowisko, mówiące innym kodem językowym.
A jednak warto wychodzić poza te swoje bezpieczne rejony. Dzięki temu przestajemy widzieć świat jednowymiarowo.  Egocentrycznie. Przestaje obowiązywać zasada " Tak jest dobrze, bo JA tak robię i u mnie w domu się tak zawsze robiło".
Wystarczy tych komunikacyjnych wywodów. Słuchałam kiedyś konferencji Pulikowskiego o komunikacji w małżeństwie. Wie człowiek, co mówi.  Lektura obowiązkowa, zwłaszcza dla narzeczonych i małżeństw. Lubię tego pana, bo on nie boi się mówić wprost, że tzw. "dopasowanie się w łóżku" to nie jest problem małżeństw, które potrafią ze sobą rozmawiać. Ale to, że już przed ślubem "wypróbujemy się" w łóżku nie daje żadnej gwarancji szczęśliwego małżeństwa, a zazwyczaj odwraca uwagę od spraw zasadniczych. Zakochanie mija. Zawsze. Często przechodzi w zakochanie w nie-małżonku. A miłość nie mija. To co to jest ta miłość? :) Kościół Katolicki ma dużo do powiedzenia na ten temat. Jak kto ciekawy - niech szuka, a znajdzie. A światowe mądrości to wiadomo... 30% rozwodów.

Koniec na dzisiaj. Post ostatni (zapewne) przed porodem.
Rozważam ostatnio, czy nie zwinąć tego bloga, bo funkcję zajmującą moją uwagę wypełnił. Trafiłam na tyle ciekawych, merytorycznych i niebiańsko estetycznych blogów, że ten mój przy nich to taki... brudas ;D Trochę Was kokietuję, a trochę robię rachunek sumienia, czy warto robić coś tak na pół gwizdka, zamiast porządnie. Zobaczymy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz