niedziela, 28 lutego 2016

Obrazki z życia rodzinnego

Poniedziałek
Względny spokój.
Cotygodniowe dyskusje z Basią na tematy podstawowe. Odświętne dyskusje z mężem na tematy zalegające na wątrobie (trudne, ale niezbędne do życia w jedności).


Wtorek
Pierwsze szczepienie Maryni. Spłakała się biedna, mi też się chciało pochlipać, ale mus jest szczepić.
Straż miejska z właściwą sobie uprzejmością wydrenowała nam kieszeń. Nie skomentuję.
Wychowawczyni z przedszkola Basi potwierdziła nasze obserwacje, że Basia przeżywa kryzys (zazdrość) od narodzin Marysi. Rozterki rodzicielskie, poczucie bezradności.


Środa
Basia ma pobieraną krew. Uraz psychiczny taki, że przez cala dobę nie pozwoliła zdjąć sobie plastrów ani nawet podwinąć rękawów. Nie pojechała do przedszkola, wiec byłyśmy we trzy. W ramach rozrywki poszłyśmy do pobliskiego sklepu. Mary w wózku, Basia na rowerku. Oczywiście w połowie drogi już nie chciała jechać na rowerku, więc jakoś wpakowałam go do kosza pod wózkiem i pojechałyśmy. Kupiłam sobie wielki worek ziemi ogrodowej do rozsadzenia pomidorków posianych razem z Basią. I tu zaczyna potwierdzać się prawo Murphy'ego. Przy kasie Mary się obudziła i rozryczała. Basia wchodziła tam gdzie nie powinna. Zapłaciłam i próbowałam wyprowadzić towarzystwo na zewnątrz. Ziemia nie chciała wejść pod wózek, a jak ją tam już upchnęłam, to kosz od wózka się oberwał. Mary ryczy. Basia się kręci. Założyłam kosz na nowo, upchnęłam tam rowerek Basi. Jedną ręką prowadziłam wózek, w drugą wzięłam moje 20 litrów podłoża uniwersalnego. Basi kazałam trzymać się wózka. Wyszłyśmy na dwór. Jakoś dotarłyśmy do domu.  Zrobiłam nawet zdjęcie jak to wszystko wyglądało, ale nie zamieszczę, bo Grzesiek boi się opieki społecznej i prokuratury.


Czwartek
Wizyta elektryków, bo światło w przedpokoju kilka miesięcy temu przestało działać. Okazało się, że przewierciliśmy kabel podczas montowania drzwi do schowka. Wypruli mi cały kabel od puszki do żyrandola. Ale najważniejsze, że udało się naprawić, a nawet przenieść w inne miejsce. Panowie elektrycy są super. Pozdrawiam i polecam.
I wyprawa miesiąca. Pojechałam z Marynią w wózku po Basię do przedszkola. Mary, zgodnie ze wspomnianym wyżej prawem , rozryczała się po drodze. Na szczęście byłyśmy już na ulicy prowadzącej do przedszkola. Tam też poryczała. Jak już ją uspokoiłam i poszłam do sali, to okazało się , że Basia dopiero zaczyna jeść podwieczorek. To był najdłuższy podwieczorek świata. Przemiła mama Pawełka pomogła mi ubrać obie panienki i wyszłyśmy z przedszkola. Mary oczywiście ryczy (bo nie znosi kombinezonu). Uspokajam ją na zewnątrz. Już mam ją odłożyć do wózka, gdy słyszę:
- Mamo, muszę to toalety. (nie dosłownie tak, kto ma dzieci, niech sobie dopowie).
Jak wejdę z nimi z powrotem do przedszkola, to obie się spocą,  Marycha znów będzie ryczeć, a Basi nie pomogę. Postanowiłam połudzić się trochę...
- Basiu, może wytrzymasz do domu? (jasne... cztery przystanki...)
Wyszłyśmy poza teren przedszkola. Był tam taki nieużytek, fajne krzaczki. Ale nie! Ja się dalej łudziłam. Idziemy wzdłuż głównej ulicy Marek na przystanek, a Basia mówi, że ją brzuch boli i nie wytrzyma...
Nie wdając się w szczegóły (te do wysłuchania na żywo ode mnie, nie godzi się tego pisać nawet na przyziemnym blogu) - poradziłyśmy sobie ;P
Mary na szczęście spała już do samego domu. Zmęczone, zgrzane, sfrustrowane dotarłyśmy do domu.  Leżałam później z pół godziny gapiąc się w sufit i obiecując sobie: nigdy więcej!

Piątek
Poranne frustracje z powodu zmagań z ZUSem. Po prawie trzech miesiącach udało mi się jednak uzyskać decyzję w sprawie zasiłku macierzyńskiego. Odmowną oczywiście. Nie chce mi się opowiadać całej tej historii, powiem tylko tyle: to, że prawo na coś pozwala nie oznacza, że ZUS na to pozwala. Ubezpieczyć się można tylko po to, aby opłacać składki. Nie po to, aby być ubezpieczonym. W nosie ich mam.  Są na szczęście inne drogi.
Wieczorem poszłam z Basią na nabożeństwo Drogi Krzyżowej. Muszę przyznać, że nawet wolałabym pójść sama, ale ona wyjątkowo chciała. Poszłyśmy. Stacja druga. Basia ciągnie mnie za rękaw.
- Mamo, muszę siku.
Zaczynam podejrzewać, że zwiedzanie kościelnych łazienek jest hobby mojej córki. Poszłyśmy. Wróciłyśmy. Była już ósma stacja. Po chwili:
-Mamo, jestem głodna.
- Nie ma jedzenia. Wytrzymaj. Mówiłam ci, żebyś jadła w domu.
- Ale ja jestem głodna.
- Trudno.
Nie jestem pewna, ale kątem oka widziałam chyba, jak lizała ławkę przed nami (ku zgrozie otaczających mnie starszych pań).

Sobota
Grzesiek zabrał Basię do kina do Warszawy na jakiś film dla dzieci o niedźwiedziu w Nowym Jorku czy jakoś tak. Wrócili zmasakrowani. Basia ryczała, bo była przebodźcowana (film był podobno bardziej dla rodziców), a Grześka rozbolała głowa.
Jak się już ogarnęli, to postanowiliśmy jechać na mszę do wspólnoty. I to są te momenty, które nazwałabym śmietanką życia rodzinnego. Wszyscy biegają próbując ubrać siebie i dzieci,  spakować co trzeba. Każdy przewraca się o własne nogi, czas biegnie nieubłaganie. Baśka ucieka, jest nieposłuszna, Marynia (oczywiście) ryczy jak szalona i nie chce jeść, buty brudne, rzeczy nie do znalezienia. Przyszedł moment w którym wykrzyczałam: " Mam dosyć! Nigdzie nie jadę! " Byłam wściekła. Minuta absolutnej ciszy w całym domu. Nie, nie absolutnej. Mary ryczała dalej. Pomyślałam: "Cholera! czarny wygrał! ". I wtedy mąż mój nieśmiało napomknął, że dużo wspólnot, że na pewno będzie opóźnienie, ale on nie naciska. A Basia mnie przeprosiła sama z siebie (!!!). I pojechaliśmy.
Po drodze mijaliśmy wypadek. Na Trasie Siekierkowskiej dachował samochód osobowy. Policja ani karetka jeszcze nie przyjechały, ale wokół auta kręciło się już kilkoro ludzi. Kierowca siedział nieopodal, świadkowie świecili do wewnątrz latarkami, chyba jeszcze ktoś tam był. Przez resztę drogi zastanawiałam się, czy wszyscy pasażerowie tego samochodu przeżyli.
Na Eucharystii dobrze zapamiętałam Ewangelię z dzisiejszego dnia:

Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie. (Łk 13, 1-9)







niedziela, 14 lutego 2016

Żarliwa miłość

Taki tytuł ma piosenka New Life'm, która ma w sobie coś, co mnie porusza. To nie jest jakieś wybitne dzieło muzyczne ani literackie, ale bardzo szczere wyznanie.


Słuchając tej piosenki jakiś czas temu zrozumiałam, że o to właśnie chodzi. Żeby nie zakładać żadnych masek fałszywej pokory. Że powtarzanie " Nie umiem Cię kochać, jestem egoistą, nie zasługuję na Twoją miłość" itd. (chociaż to prawda), to ciągłe kręcenie się wokół własnego JA. A gdy patrzę na Tego, którego kocham, to już nie muszę się skupiać na sobie. Patrzę na Niego. Jest najpiękniejszym spośród synów ludzkich. Patrząc na Niego chce się Go kochać. Kochać Go dla Niego samego, nie dla profitów. Króla żebraków miłości. Ja od mojego męża nie chcę słyszeć, że nie potrafi, ale że tak jak umie... A On ciągle czeka, żebym to powiedziała. Więc mówię:


Jezu, kocham Cię...

poniedziałek, 8 lutego 2016

Miód i mleko

W tablecie znów popsuło się gniazdo do ładowarki. Grześka komputer też chwilowo nie działa, więc piszę ten post na komórce. To dopiero determinacja...
Z góry przepraszam za ewentualne błędy, ale napisać, a później poprawić na komórce to już przekracza moją determinację.
Domowa zaraza ma się gorzej. Znokautowaliśmy ją antybiotykiem ( Basia) i Amolem ( ja). Tu dygresja. Wredna i moralizatorska. Obrzydliwy smród dydaktyczny. Stojąc ostatnio w kolejce w aptece poczyniłam refleksję na temat chorowania na zapalenie zatok. Przede mną młoda dziewczyna wykupowała co się dało, bo tak ją te zatoki bolą i taki katar itd. A ja miałam ochotę zapytać: A GDZIE MASZ CZAPKĘ DZIEWCZYNKO? Gil do pasa, ale głowa goła. Kaptur nic nie pomoże. Czapę na czoło i uszy nasunąć trzeba! Może bez czapki wygląda się bardziej sexi, ale jak już złapiesz zapalenie zatok, to z zatkanym nosem i przekrwionymi oraz łzawiącymi oczami będziesz wyglądać głupiej niż w berecie, nawet moherowym.
Mądrzę się, bo sama byłam głupia taka jeszcze w liceum. Na studiach też miewałam zaćmienia umysłu. Jak doszły do tego zajęcia na basenie zimą, to załatwiłam się na całe życie. Teraz nawet wychodząc zimą na 15 sekund na balkon zakładam czapę i szalik. Mycie głowy przynajmniej kilka godzin przed wyjsciem z domu. Zawsze suszę włosy. Pilnuję się i jest ok, ale dwa lata miałam wyjęte z życiorysu. Nie popełniaj mojego błędu. Albo jak chcesz to popełniaj. Twoje zatoki. Ale powiem wtedy: A nie mówiłam? Nie daj mi tej satysfakcji😃
Bo ja bez czapek widzę głównie niewiasty i to w każdym wieku. Piętnastki i pięćdziesiątki.
Wnukom czapy na uszy, a same nie chcą sobie koafiury popsuć.


Co do tego mleka to chciałam tylko napisać, że karmię Marysię piersią z pobudek egoistycznych. Bo nie chciałoby mi się robić jej tego mleka, a później myć tych butelek. Wozić tego wszystkiego ze sobą. I wydawać pieniędzy na to mleko. Polecam karmienie piersią. Ojcom też 😃 Oczywiście, żebyście wspierali swoje żony w karmieniu.
O miodzie. Tak.


Lubię miód 😉

sobota, 6 lutego 2016

Zaraza i przyjemności

    Sama się dziwię, że jeszcze ktoś zagląda do mojego bloga, bo tu straszny ugór.
A wszystko przez tytułową zarazę. Najpierw ponad dwa tygodnie temu Basia wróciła z przedszkola i powiedziała, że ucho ją boli. " Zapalenie ucha środkowego" pomyślałam. Godzina była późnopopołudniowa, więc na wizytę w przychodni nie było szans.  Zaczęła sie bawić i jakoś ucho poszło w zapomnienie. W nocy ryczała już z bólu. Daliśmy paracetamol i poszliśmy spać. Nazajutrz rano wizyta u pediatry, ale woskowiny było tyle, że nic nie widać. Tu dygresja. Dbamy o czystość naszych dzieci, ale to czyszczenie uszu w środku to trudna sprawa.
Dostaliśmy skierowanie na cito do laryngologa. Ponad godzinę czekałam na linii na Niekłańską, jednocześnie dzwoniąc z drugiego telefonu do wielu innych miejsc. Wszedzie terminy za kilka dni, za dwa tygodnie, dzieci nie przyjmują i w dwóch miejscach można było przyjechać i zapytać lekarza, czy nas przyjmie między innymi pacjentami. Udało się na Żoliborzu, ucho wyczyszczone i obejrzane przestalo boleć. Sobota przebiegła spokojnie, w niedzielę Mary zaczął się katar ( i trwa do dziś). Tym co nie mają dzieci wyjaśniam, że u takich maluchów katar to duży problem, bo dzieci nie mogą normalnie oddychać, jeść ani spać. Noc była szalona ;)
W środę Basia wróciła z przedszkolnego balu jakaś osowiała. W nocy zaczęła się gorączka. Pediatra w piątek i wtorek. Ciągła gorączka. Wczoraj kolejna wizyta i  okazało się, że już mamy zapalenie oskrzeli. Antybiotyk.
Przedwczoraj przeziębienie dopadło i mnie. Ja mam zawsze problemy z gardłem. Wczoraj rano miałam taką chrypę, jakbym wypaliła paczkę Extra mocnych bez filtra. Lekarz chciał mi dać antybiotyk, ale z powodu mojego  karmienia piersią postanowiliśmy walczyć najpierw domowymi sposobami. Ukochany  mój Amol, nielubiane płukanie gardła słoną wodą, Tymsal ( poniewiera, ale działa) i jakieś tabletki apteczne. Dziś już trochę lepiej.
Grzesiek ogarnia dziś dom, gotowanie, dzieci i w ogóle wszystko, a ja się zalogowałam do łóżka. I to są właśnie te przyjemności ;) Nie jest to w prawdzie to samo co w dzieciństwie, gdy donoszono mi jedzenie do łóżka, a ja czytałam opasłe tomy i spałam do woli. Ale i tak mi dobrze.
Tu powinnam wygłosić pean na cześć małżeństwa i rodziny.
Jak ja bym sama ogarnęła to wszystko? Myślę, że osoby, które samotnie wychowują dzieci ( z różnych powodów) muszą być super twardzielami, bo ja miałam w tym tygodniu kilka takich momentów, gdy obie dziewczynki ryczały, a ja razem z nimi.
Przed nami kolejny tydzień chorowania. Na ten czas limity oglądania bajek zwiększyły się wielokrotnie. Jakoś musimy dać radę.
Pocieszam się, że na pewno niedługo przyjdzie wiosna, dzieci wyzdrowieją i będziemy żyć długo i szczęśliwie.