niedziela, 23 października 2016

Traktat o smażeniu fasoli

Bóg Cię kocha.
Za darmo.
Był i jest z Tobą w tym, co teraz przeżywasz. W Twoich problemach, zranieniach, chorobach, biedzie - lub bogactwie.
Bez względu  na to, czy w to wierzysz, czy nie. Kocha Cię.


I to jest sedno sprawy.
W zasadzie nic więcej nie trzeba pisać, bo nic nie jest ważniejsze. Darmowa miłość Boga do mnie i do Ciebie nadaje sens wszystkiemu. Skąd wiem, że kocha za darmo?
Bo zbawił nas, "gdyśmy jeszcze byli grzesznikami". Czyli TERAZ. Teraz jesteśmy grzesznikami i teraz Bóg daje mi  i Tobie zbawienie. Teraz, gdy to czytasz. Teraz jest ta chwila, gdy możesz w swoim sercu podjąć decyzję, że chcesz, aby Bóg wszedł za Twoją zgodą do Twojego życia. Bez względu na to, w jakiej jesteś sytuacji. Może w związku niesakramentalnym, a może sakramentalnym. Może w Domowym Kościele albo neokatechumenacie, a może nie wiesz co to za dziwactwa.  I od pierwszej komunii nie klękałeś przy konfesjonale. Nie ma grzechu, którego Bóg nie wchłonąłby swoim miłosierdziem. Nie ma sytuacji zbyt trudnej do rozwiązania. Teraz. Ta chwila może się nie powtórzyć.
Ja umrę. I Ty też na pewno umrzesz. Na łożu śmierci nie będziemy sprawdzać stanu konta, ani poprawiać fryzury. Może przypomni nam się ten właśnie moment. TERAZ. I będziemy się cieszyć, że zamkneliśmy uszy na światowe ględzenie, a otworzyliśmy wewnętrzne ucho. Wchodzisz w to?
Ja wchodzę. Wierzę, że są obszary  życia, świata, wszechświata, których nie jestem w stanie nawet sobie wyobrazić, wymyślić. Wydarzenia i historie, których mój mózg nie ogarnia. Wchodzę w to. Boję się ryzyka, jestem życiowym tchórzem, ale nie chce się już bać. Nie chcę całe życie unikać tylko niebezpieczeństw, unikać wszelkiego ryzyka - i przy okazji ominąć wiele bardzo dobrych rzeczy.

...........................................................................................................................

Gdy zapytałam dziś mojego męża co woli na obiad: kurczaka czy kotlety z fasoli,  z całą stanowczością odpowiedział,  że fasolę. Smażyłam więc sobie kilka godzin później kotlety z fasoli na niedzielny obiad i pomyślałam, że gdyby moja mama zobaczyła co robię, to pomyślałaby, że u nas  krucho z pieniędzmi i dlatego nie ma karkówki. I śląskich z buraczkami. 
Moi rodzice ( i Grześka chyba też) od czasu do czasu drżą o nasze życie, czy aby na chleb nam nie zabraknie. Nie oni jedni. A nam naprawdę niczego nie brak. Chociaż płatną pracę wykonuje tylko Grzesiek, a ja zasuwam w domu za darmo i w dodatku wydaję co i rusz. Zaniepokojonym naszym życiem mówię stanowcze: spoko luzik! Mamy pod schodami 10-kilogramowy worek ziemniaków i pięć kilo marchewki. Damy radę.
Nie powiem, żeby ostatnio ktoś mi dokuczał z powodu moich przekonań. Tylko jedno mnie zastanowiło.
Byłam ostatnio z Marychą u kosmetyczki. To znaczy ja miałam wizytę, Marycha przyglądała się grzecznie. Jak to bywa w takich sytuacjach między kobietami, wywiązała się rozmowa o dzieciach, ja że Marynia, to taka córunia, co beze mnie ani rusz. A pani kosmetyczka, że o, to niedobrze, bo będzie mi trudno wrócić do pracy, więc powinnam ją częściej z kimś zostawiać. Na co ja ,że o, dosyć ma dzień swojej biedy i na razie Mary za mała, żebym wróciła do pracy.
I tak sobie myślę, czy komuś przychodzi do głowy, że można mieć więcej niż dwoje dzieci i w dodatku chcieć się nimi zajmować? Czy jest tylko jeden obowiązujący scenariusz na życie, a jak się wyłamię, to jestem kato-oszołomem, co nie stosuje antykoncepcji, bo mu ksiądz z ambony zabronił i na pewno wpadłam. A może ja chcę jeszcze mieć dzieci? Ile? STO! Tysiąc pięćset dwa siedemset! :P

Nie wiem ile będziemy mieć dzieci. Serio. Wiem ile mamy. Tu i Tam.
Nie wiem ile dzieci "powinni" mieć moi sąsiedzi. Bo to ich sprawa. Nie wiem jaką mają sytuację życiowo-zdrowotno-małżeńską. Nie uważam za zło tego, że inne kobiety pracują zawodowo. Że oddają dzieci do żłoba. To ich sprawa. Ich życie.
Mają kredyty, muszą pracować. Albo po prostu chcą. Rozumiem to.
Ja nie mam kredytu i nie muszę. Chcę być z dziećmi teraz, kiedy mnie najbardziej potrzebują. Będą starsze, pójdą do szkoły , to i ja wrócę do pracy.
Nie mam bardzo chorego i nawet lekko chorego dziecka. Nie mam poważnych chorób. Inni mają i nie dziwi mnie, że boją się kolejnego dziecka. Gdyby moje jedyne dziecko miało autyzm, albo dziecięce porażenie mózgowe albo ciągle chorowało i było nadwrażliwe, to pewnie mocno zastanawiałabym się, czy dam radę z kolejnym. Na pewno moje wyobrażenie o macierzyństwie opierałoby się tylko na doświadczeniu z tym jednym dzieckiem. A przecież każde dziecko jest inne. Ryzyk fizyk ;)

..............................................................................................................................

Byliśmy kiedyś u znajomych. Dałam Basi zabraną z domu kanapkę. Gdy zaczęła ją jeść, synek znajomych zaczął prosić mamę o taką kanapkę. Dała mu bułkę. A on, że też chce w sreberku. Więc wyjęła z szuflady folię aluminiową,owinęła mu te bułkę i dała. Jadł zadowolony, że ma taką kanapkę jak Basia.
Pomyślałam, że to takie proste. Ja bym pewnie powiedziała Basi w takiej sytuacji, że wymyśla i niech je taką , jak jej dałam. I zaczęłaby się awantura. A wystarczyło spełnić prośbę - i po sprawie. Przypomniała mi się  ta sytuacja, bo myślałam dziś o tej znajomej, podejrzewając, że chyba jest w ciąży (wiem, powinnam skończyć z tą podejrzliwością). I wcale nie myślę: o matko! Jak oni sobie dadzą radę z tą gromadką dzieci? Myślę, że to super. Bo są zaradnymi ludźmi i na pewno poradzą sobie. Czego jak czego, ale zaradności ludziom zazdraszczam ;) Zapomniałam dodać, że mają już trójkę dzieci.

................................................................................................................................

 Grzesiek ubiera Basię. Założył jej bluzę i mówi:
- Wyglądasz skejciarsko.
- Naprawdę wyglądam jak skajtek?

................................................................................................................................

Rodzinne śniadanie. Marysia kichnęła i wyleciał jej z nosa gilek. Zieloniutki. Basia popatrzyła i rzekła:
- Marycha, co ty wyprawiasz najlepszego? Tylko nie puść pawia, bo tu się będzie jadło.

Zgorszonym tłumaczę, iż dziecię nasze tekst ten zaczerpnęło z literatury, nie z domowych powiedzonek.

................................................................................................................................

Ten post powinien mieć tytuł  Silva rerum, ale niech już zostanie jak jest. Miałam już rzucić ten blog w cholerę, bo trochę się boję, że wcześniej czy później zemści się na mnie opowiadanie o moim życiu. I że to szmira ten mój blog na tle innych jakże kolorowych i pełnych natchnionej treści blogów. Że kogo  obchodzi, że zadołowałam już róże i truskawki. I że najważniejsze w robieniu kotletów z fasoli jest to, aby je posolić dobrze i zrobić do nich sos, najlepiej z jogurtu greckiego z czosnkiem albo koperkiem. No kogo to obchodzi?
Ale skoro to czytasz, to może Ciebie to obchodzi?



2 komentarze: