poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Jak to było z RODem i permakultura

 Życie się zmienia. Poglądy też. I oczekiwania, i marzenia, i wyobrażenia itd. 

Myślałam, że jak już będę mieć swój wymarzony kawałek ziemi, to dorwę się do łopaty, grabi , wideł i wszelkiego sprzętu ogrodniczego i zrobię piękny zadbany ogródek. Trochę taki, jak pamiętam z dzieciństwa, gdy moja babcia prowadziła przydomowy warzywnik. Ale okazało się, że nie mam takich możliwości. Nasza działka to kilkuletni ugór i przekopać tam cokolwiek nie jest łatwo. Ja nie mam czasu. Więc zamiast walczyć z nieokiełznaną przyrodą w moim przyszłym warzywniku, postanowiłam zacząć z nią współpracować i zrobić grządki permakulturowe. Bez przekopywania, chemii, z poszanowaniem praw przyrody, na luzie i dla przyjemności. Zobaczymy, co przyroda na to ;)

Od dawna marzyliśmy o swoim kawałku ziemi, ale jakoś baliśmy się zrobić ten skok. Też trochę nie mieliśmy pieniędzy i czasu, żeby to przedsięwziąć . Zeszłe lato, gdy byłam w ciąży, spędziliśmy w gorącym zabetonowanym mieście. Dzieci nie miały gdzie biegać, nie mogliśmy rozstawić im basenu, ja nie miałam gdzie pogrzebać w ziemi. W końcu rok temu kupiliśmy prawo do działki w ROD w pobliskich Ząbkach. Szybko jednak okazało się, że to chyba nie do końca jest to, o czym marzyliśmy, bo :

1. to nie była nasza własność i w sytuacji zmiany planu zagospodarowania przestrzennego, ROD może zostać przejęty przez miasto i powstanie tam osiedle, nasza działka będzie zrównana z ziemią, a w zamian dostaniemy prawo do innego działki GDZIEŚ, nie wiadomo gdzie; milej pracować ze świadomością, że owoce naszej pracy będą trwać;

2. to tylko 300 m kw, a w tej cenie można kupić trzy razy tyle, na własność na wsi;

3. nie można tam robić co się chce, bo obowiązuje regulamin ROD, który sam w sobie nie jest głupi, ale wielce denerwujące jest to, że od niektórych działkowców wymaga się dokładnego i całkowitego przestrzegania go, a na nielegalne poczynania innych przymyka się oko;

4. nie można tam wjechać samochodem, gdy zarząd nie wydał łaskawej zgody i trzeba nosić wszystko i wszystkich małych domowników na rękach/wozić wózkiem lub taczkami - jak kto woli;

5. nie wolno tam pobudować domu, w którym mogłoby się kiedyś zamieszkać;

6. to nie jest prawdziwa wieś, z pobliskim lasem i całą dziczą, której człowiek szuka w naturze, ale skrawek ziemi, otoczony innymi ogródkami, z małymi ażurowymi płotami i zerem prywatności, a  w dodatku w mieście;

7. to moje bardzo subiektywne odczucie, ale w RODzie, w którym mieliśmy działkę panował jakiś feudalny ustrój i jak ktoś podpadł zarządowi, to miał słabo i nie liczyły się merytoryczne argumenty.

Toteż gdy czara goryczy się przelała, co miało miejsce w Wielkanoc, postanowiliśmy sprzedać działkę i kupić soją własną ziemię na prawdziwej wsi. Działka w RODzie była ładna, miała fajny, odnowiony domek, więc sprzedała się w ciągu 24 godzin. Na finał transakcji czekaliśmy jeszcze dwa miesiące, bo dopóki Zarząd się nie zebrał, to nowy właściciel nie mógł przejąć jej od nas, a my nie mieliśmy za nią pieniędzy. W czerwcu  w końcu się udało i oto mamy te swoje 900 metrów (bo na tyle było nas stać).

Uważam, że sama idea działek ROD jest super i dobrze, że ludzie mają szansę na ogrodnictwo w mieście. Nie odradzam, ale nie polecam też komuś, kto ceni niezależność i prywatność. Trzeba być spokojnym człowiekiem, a my trochę jesteśmy wariaci i ciągnie nas w dzicz.

Sezon był już w połowie, więc moje pomidory zostały na balkonie, ogórków nie posiałam i w ogóle odpuściłam. Weszła tam ekipa budowlano-remontowa Grzesiek & jego ojciec i udało się im:

1.ogrodzić ją piękną powlekaną siatką i wstawić bramę z furtką;

2. postawić blaszany garaż i wylać w nim posadzkę, bo wcześniej stał tylko na betonowych bloczkach i rosła tam trawa; G zamontował też rynny i kupił beczki, do których zbieramy deszczówkę;

3. zrobić punktowy fundament pod domek i przykręcić do niego cztery zaimpregnowane belki pod podłogę;

4. zrobić drewniane regały na graty w garażu;

5. zrobić niezbyt wydajną, ale jednak działającą studnię głębinową;

6. zrobić wypasiony, dwukomorowy kompostownik

Jak widać, w ciągu tych dwu miesięcy i przy szczupłych zasobach finansowych, ale z dużym własnym wkładem pracy mój mąż zrobił naprawdę dużo.

Ja nie poszalałam, bo Jadzia to jeszcze mały człowiek, a reszta dzieci też potrzebuje opieki, gdy tata biegał z taczkami i cementem, ale też mi się coś udało:

1. posadzić trzy jabłonki (Cortland, Cesarz Wilhelm  i Golden Delicious);






2. zrobić grządkę z borówkami amerykańskimi i poziomkami; obawiam się, że głupio ją zrobiłam, bo trzeba było na płasko, a ja zrobiłam podwyższoną i nie wiem, czy nie wymarźnie mi to wszystko zimą; posadziłam też trochę za gęsto te borówki , a póżniej zdecydowałam się na ściółkowanie agrowłókniną (bo perz zaczął wychodzić) i szyszkami, których mamy pod dostatkiem, ale nie mam ich kiedy zebrać;





3. zrobić z pomocą niezastąpionego męża trzy podwyższone grządki na warzywa; jedną wypełniłam kolejno: kartonami, kępami trawy z ziemią (do góry korzeniami), pociętymi gałązkami, nierozłożonym kompostem i ziemią ogrodniczą; wysiałam tam szpinak, rzodkiewki, sałatę, koper, pietruszkę naciową i roszponkę. oprócz tej ostatniej wszystko ładnie wschodzi; wysadziłam też kilka poziomek; ściółka nie bardzo mi wyszła, rozwiało ją i muszę ją poprawić; skrzynia ma 3 m na 1,4 i jest trochę za szeroka, następne robiliśmy po 1,2 m i zmieniłam kolejność - najpierw kępy, a później karton, żeby zagłuszyć chwasty;






 W tę sobotę zrobiliśmy dwie następne:




(kępy trawy)





(kompost)


Trzeba do nich jeszcze dorzucić ziemię ogrodniczą i będzie można szaleć w przyszły sezonie. Wybrałam wszystko, co udało nam się zebrać w kompostowniku, a wrzucamy tam nie tylko skoszoną trawę, ale też resztki organiczne z domu. Wszyscy domownicy wiedzą , że skórki od bananów mają dużo potasu, więc wrzucamy je do wiaderka na balkonie, którego zawartość ląduje w końcu w kompostowniku.
Strasznie mi się podoba ta permakultura. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz