Minęło prawie pół roku, od kiedy wrzuciłam tu jakiś post. Wierzcie mi lub nie, ale naprawdę wiele razy miałam ochotę i niewiele razy miałam okazję. Bo potrzebny jest wolny czas i wolny komputer. Prawdopodobieństwo takich okoliczności - prawie jak szóstka w totku.
G pracuje zdalnie w pokoju, Jadzia śpi, maluchy w przedszkolu, B w szkole. I oto jestem ;)
Nie ma czasu na pisanie o mało ważnych sprawach, więc zacznę od razu od najważniejszych.
W sierpniu pojawił się u nas nowy, malutki członek rodziny !!! Tak , tak, po raz kolejny, wbrew ludzkiej logice, otworzyliśmy się na dziecko i oto jestem już w 18 tygodniu ciąży. Na początku byłam strasznie zmęczona fizycznie i kompletnie - przepraszam za wyrażenie - mi odbijało. Wymyślałam wszystkie najgorsze rzeczy, jakie mogą nam się z okazji tej ciąży przydarzyć. I wiecie co? Nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Wiem, że jest to ciąża wysokiego ryzyka, staram się oszczędzać i na razie jest ok.
Nie prosiliśmy jeszcze żadnej opiekunki o pomoc, bo praca zdalna G umożliwia nam prowadzenie domu bez wsparcia z zewnątrz. Na koniec października założono mi szew. Trzyma się.
Lipiec i sierpień spędziliśmy na działce, jeszcze we wrześniu tam sporo jeździliśmy, ale już bez nocowania. W październiku rozpoczęliśmy sezon chorobowy. W listopadzie chyba zagościł u nas covid, bo B gorączkowała 11 dni i na koniec miała zapalenie płuc (nadal bierze antybiotyk). Test wyszedł negatywny, ale nie przekonuje nas to. W takich okolicznościach spędzaliśmy ze soba dużo czasu razem, w domu. Oprócz oglądania filmów i czytania, dzieci zaczęły grać w Mario i tetrisa (G kupił grę jak z mojego dzieciństwa, którą podłącza się do tv). Odnowiliśmy znajomość z makao.
Prowadzimy życie trochę jak w zakonie, bo wstajemy z G codziennie o 6.00, modlimy się jutrznią, robimy śniadanie, dzieci wstają, jemy razem. Później G ogarnia maluchy i odprowadza do przedszkola, B sama chodzi do szkoły, ja robię obiad, trochę kręcę się po domu, ale nie za dużo. Jemy obiad, G odbiera maluchy, dzieci się bawią, odrabiają lekcje, oglądamy wieczorny program informacyjny, kolacja, mycie i czytanie lub kino rodzinne. I tak dzień za dniem, ale wcale mnie to nie nudzi - wprost przeciwnie, daje poczucie stabilizacji i spokoju. W tę codzienność wplecione są wizyty u lekarzy, zakupy, spotkania ze znajomymi, przygotowania do komunii B, wspólnota itd.
Miło mi było obserwować ostatnio, że moje dzieci, pomimo częstych kłótni i utarczek, potrafią też razem się bawić i pomagać sobie. Na przykład Basia uczyła Marysię literek, a Krzyś widząc, że Jadzia nie umie zapiąć suwaka powiedział:
- Chodź Jadzia, pomogę ci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz