poniedziałek, 28 grudnia 2015

Kolki

Ten tytuł właściwie powinien Wam Drodzy Czytelnicy tego bloga powiedzieć wszystko. Nie odzywamy się za bardzo, nie pokazujemy się nigdzie, bo od 16 do 20, a czasem i dłużej nasze życie domowe jest podporządkowane życiu małego bolącego brzuszka.
Od tygodnia nie jem nabiału i surowych warzyw&owoców, ale nie widzę poprawy, więc dziś zjadłam liść sałaty do zjadanych dwa razy dziennie kanapek z wędliną. Aż mi się śmiać chce, jak przypominam sobie swoje postanowienie, że z Marysią nie będę taka restrykcyjna w diecie karmiącej matki jak przy Basi. Jutro mamy wizytę u pediatry, zobaczymy co powie.
Pokarmu mam jak dla trojaczków, Mary nie zjada tego na bieżąco i zaliczyłam już jeden zastój.

Chwilami ogarnia mnie załamka, gdy Marysia tak strasznie płacze i nie pomagają ani kropelki, ani noszenie, masaże ani nawet suszarka! Już nawet przeszło mi przez głowę, że może powinnam odpuścić sobie karmienie piersią i dać jej sztuczne, ale nie mam żadnej pewności, że po mieszance zrobi jej się lepiej. Poza tym , gdy powiedziałam o tym Grześkowi, to prawie zabił mnie wzrokiem, dzięki czemu utwierdziłam się w postanowieniu, że karmię. Lubię karmić piersią. Naprawdę. Nie jest to dla mnie żadne obciążenie, przynajmniej narazie. Ale żal mi tej mojej kruszyny.

Święta przeszły, pozostał bałagan i pokój Basi pełen prezentów. Chyba na przyszłe święta wprowadzę zakaz kupowania jej zabawek. Dozwolone będą tylko książki i puzzle.

Miałam ostatnio dużo wzniosłych myśli na temat życia i macierzyństwa, ale jakoś wena mi przeszła i nie będę filozofować. Jedno powiem. Napiszę. Macierzyństwo rozwija moje człowieczeństwo. Widzę, że to dla mnie dobre. Trochę bardziej człowiekiem jestem. Widzę odrobinę więcej poza czubkiem swojego nosa. Ręce czasem usychają od noszenia płaczącego malca, ale czuję się wojownikiem, który ma o co walczyć. Czasem popłakuję po kątach, ale walczę.
Pomyślałam teraz o tych wszystkich, którzy czekają na dzieci. Że oni też w tym czekaniu są bardziej ludzcy. Że to też ma sens, chociaż go nie widać. Że też walczą.

Nie poddamy się!

Wszystko ma sens. Tak wierzę.

2 komentarze:

  1. Mogę się z Wami jednoczyć w cierpieniu, bo jeszcze pamiętam Haniowe kolki, taka sama historia, żadna dieta nie pomagała, tylko tulenie i Walc Kwiatów Czajkowskiego z tatą;) Trzymajcie się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas szlagierem są "kotki dwa" i "Ave Maria" Schuberta mruczane przeze mnie do ucha naszej biednej kruszynce. Adwentowe "Marana tha" też czasem pomaga. I wymyślony przeze mnie, a dopracowany chwyt kolkowy, czyli tulenie w dosyć pionowej pozycji. Mam nadzieje, że nie zwichrujemy jej tym kręgosłupa, a Marysia czasem płacze tak, że boję się utraty tchu. Masakra. Oby szybko się skończyły.

    OdpowiedzUsuń