niedziela, 20 grudnia 2015

Pendolino

Widzę, że ktoś tu zagląda, pomimo że  nic nie pisałam już od kilku dni.

Urodziłam Marysię w czwartek 10 grudnia.  O godz. 4.30 zaczął specyficznie boleć mnie brzuch. Pomyślałam: "Może to skurcz? Nie będę się ruszać, żeby nie przeszło." Leżę. Przeszło. Wróciło. Przeszło. I tak co 3-4 minuty. Czyli poród ;)

Poszłam do łazienki. Gdy brałam prysznic, usłyszałam, że Grzesiek mówi coś do Basi, która jak zwykle przyszła do nas w nocy. Myślałam, że płakała, ale jak się później okazało, przyśniła jej się sarenka i Basia zaczęła się bardzo głośno śmiać przez sen. Widać dziwne sny to nasza rodzinna specjalność.
O 5.00 obudziłam Grześka. Wzięliśmy co trzeba i zawieźliśmy Basię do dziadków. Gdy już jechaliśmy do szpitala, różne myśli mnie ogarniały. Skurcze bolały, ale byłam na tyle zdeterminowana, żeby rodzić, że nie przychodziły mi takie myśli jak w urodziny Basi, że może jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj! Jadę rodzić. Że też musi to tak boleć...

O 6.30 weszliśmy do szpitala. Jak kobieta naprawdę rodzi, to nikt nie ma co do tego wątpliwości. Żadne tam KTG i zobaczymy. Rejestracja i do gabinetu. A tam badanie, mierzenia, wywiady itd. Po badaniu o godz. 6.45 miałam 5 cm! Juhuu! Dla niezorientowanych w temacie dodam, że pierwsza faza porodu to czas skurczów i rozwierania się szyjki do 10 cm. Druga to poród właściwy, kiedy się prze jak na filmach. Trzecia to urodzenie łożyska (to już luzik). Jakoś po 7.00 zawieźli mnie do sali porodowej. Bardzo ładnej, nowoczesnej. Przyszła położna, pani Bogumiła Wiśniewska - super kobieta. Przywieźli mi butlę z gazem. Jak człowiek sobie westchnie, to taaaak mu się w głowie kręci. Dawno nie piłam alkoholu i nie prędko się napiję, więc miłe to było uczucie ;) Nawet świeczki zapachowe zapalono, żeby był miły klimat. Położna zbadała mnie około 7.45. Miałam 8 cm!!
- To będzie pani za chwilę rodzić.
- Żartuje pani.
- Naprawdę.
Pomyślałam (i  chyba powiedziałam głośno):
- O Boże ! Czyżbyś był aż tak miłosierny?
Przy rodzeniu Basi ten etap osiągnęliśmy po 15 godzinach.
Nie miałam znieczulenia w kręgosłup (bo było już za późno i też  nie bardzo chciałam). Nie było oksytocyny i dzięki temu skurcze były do zniesienia.
Poród postępował naturalnie, jak zaczęło mnie "popierać" to poparłam ;P
Marysia urodziła się o 8.39.
Poród jak Pendolino. Być może to "zasługa" moich przypadłości, ale kilka wieloródek mówiło mi, że drugi poród jest jak nagroda za trudy pierwszego. Dla mnie też nagroda za trud tej ciąży. I uzdrowienie. Po bardzo złych wspomnieniach związanych ze stratą Michała.
Poród rzeczywiście może być dobrym doświadczeniem. Oczywiście, że skurcze bolą, że w kulminacyjnym momencie jest ból przy którym można sobie pokrzyczeć, ale jak się ma tak ludzką położną, to nikogo to nie dziwi, nikt rodzącej nie ucisza. Jest skupienie. Udało mi się współpracować z panią Bogumiłą i Marysia urodziła się w sposób całkowicie fizjologiczny, bez zbędnych zabiegów. Muszę przyznać, że do 10 grudnia nie bardzo wierzyłam, że tak można.

Dziś nasza najmłodsza latorośl ma już 11 dni. Śpi, je, brudzi pieluszki. I uśmiecha się czasem pokazując swoje śliczne dołeczki w policzkach. Jest bardzo spokojnym dzieckiem, daje trochę pospać.

Kończę. Trzeba bączkami się zająć, tym większym też.
Jeszcze się odezwiemy.
Czas poczynić jakieś przygotowania do świąt. Narazie udało mi się wyspowiadać.
Pozdrawiamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz