wtorek, 21 czerwca 2016

Piąta rocznica.

- Halo, no co tam?
- Jesteśmy w Zielonce na festynie misyjnym. Jemy grochówkę z kotła i gra Tomasz Kamiński z zespołem.
- Kto? Powtórz, bo nie zrozumiałam.
- To-masz Ka-miń-ski!
- Nie musisz być złośliwy.
- Nie jestem.
- Jesteś. Powiedziałeś to z przekąsem.
- Nie powiedziałem.
- A właśnie że powiedziałeś!

- To narazie!
I się mąż rozłączył.
Żona podenerwowała się. Ciśnienie zeszło.
Piąta rocznica ślubu. Głupio się kłócić i to z byle jakiego powodu. Chociaż z drugiej strony, dzień na kłótnię dobry jak i każdy inny.
Dzwoni do męża. Nie odbiera. "O ty dziadu! Obraziłeś się i nie odbierasz?! Dobra!".
Żona karmi dziecko. Dzwoni telefon. "Nie odbiorę! Niech se podzwoni teraz."
A może wcześniej nie słyszał dzwonka?
Za trzy minuty dzwoni do męża. Odebrał.
- No i co tam?
- Karmiłam. Marynia dopiero teraz usnęła, bo jęczała do tej pory i już mi ręce opadały. Co robicie?

W pierwszą rocznicę ślubu poszli na mszę o 19.00 w pobliskiej parafii. I kiedy żona przyjęła komunię, poczuła, jak dziecko po raz pierwszy ją kopnęło. W środku. A później poszli na pizzę.

W drugą rocznicę byli na działce. Pojechali na mszę i na pizzę. Z półroczną Basią w nosidełku.

W trzecią rocznicę pojechali na mszę. Z półtoraroczną Basią i Michałem kilkutygodniowym (w brzuchu). A później zjedli makaron w nieswojej kuchni (bo mieszkali na wsi u jej rodziców).

W czwartą rocznicę żona leżała w szpitalu na patologii ciąży, bo dzień wcześniej czy nawet tego dnia zakładano jej szew. Zjedli razem obiad. On karmił ją zupą, a ona leżała, bo nie wolno było jej wstać.

W piątą poszli do parafii  na mszę z córkami. Młodsza nie zważając na sacrum zrobiła kupkę, a starsza zbierała ślimaczki z trawnika. A ksiądz mówił kazanie o tym, że "jeśli kto CHCE PÓJŚĆ ZA MNĄ NIECH WEŹMIE KRZYŻ SWÓJ". Żona pomyślała, że nie chce stawiać Bogu granic. Ale stawia, bo się boi.
Zjedli kebab domowej roboty i nie mieli poczucia, że profanują święto.

Jeśli czyta to ksiądz Marcin, który błogosławił nasze małżeństwo i pamięta, jakie zadanie domowe nam nakazał, to ja mówię: Odrabialiśmy przez pięć lat. Mamy zamiar dalej je odrabiać.Ciekawe, czy ktoś z obecnych na naszym ślubie pamięta co on nam powiedział?

Niektórzy nie dotarli na nasz ślub z przyczyn niezależnych od nich, inni chyba się obrazili, że nie zrobiliśmy wesela. Wesele dobra rzecz, ale nie gwarantuje szczęścia w małżeństwie. Byłam już na weselu, którego główne postacie są już po rozwodzie. Opinia , że ona taka śliczna, a on taki przystojny i taką piękna z nich para też nie jest gwarancją. Ani zakochanie (oby przeszło przed ślubem).

Czemu nasze małżeństwo trwa?
Nie wiem. Na pewno nie jest to kwestia uczuć (które bywają różne), naszego (nie)dopasowania, dobrych chęci, zaciskania zębów, dobrej woli. Wchodząc w małżeństwo człowiek ma wyobrażenie o tym jak to małżeństwo będzie wyglądać i o co w tym chodzi. Ma wyobrażenie o sobie i narzeczonym. I wszystkie te wyobrażenia nie są prawdziwe, choćby nie wiem ile się znali, mieszkali ze sobą i nie wiem co tam jeszcze razem robili.
Sakrament to podobno coś widzialnego, co wskazuje na coś niewidzialnego. Widzialni jesteśmy my, widzialna była przysięga, widzialne są nasze dzieci. Niewidzialny jest Bóg, niewidzialne jest Jego działanie w człowieku. Ale widzialne owoce. Bo ktoś czasem ustąpi. Wstanie w nocy do dziecka i powie drugiemu: śpij. Ogarnie to, co miało zrobić to drugie. Umyje ekspres, choć samo nie pije kawy. Zaciśnie zęby i nic nie powie, chociaż ma rację i miałoby co powiedzieć. Nie ukryje pieniędzy przed drugim. Nie obśmieje, że polonistka napisała "lilji". Nie postawi samorealizacji ponad dobro rodziny. Zje niesłoną zupę i nie dosoli na oczach kucharki. Nie wypomni, że zahamowała na płocie. No, właściwie takim płotku malutkim i tylko trochę się przesunął. Nie wypomni nic z czarnej przeszłości. Posłucha. Przetrawi to, co wysłuchał(a). Zrobi z siebie gbura, żeby nie być zbyt miłym dla tych, co nie są współmałżonkami. Nie poszuka potwierdzenia własnej wartości w oczach innego mężczyzny/innej kobiety. Powie i zastanowi się na tym, co powiedziała. Zauważy, jak dokładnie i fachowo zasilikonował wannę. Nie będzie forsować swojego sposobu mycia kibla, chociaż jest oczywiście lepszy. Schowa dywanik, którego on nie cierpi. On jej pozwoli trzymać dywanik, którego on nie cierpi. Nie poskarży się mamusi!
I tak dalej...

Kto jest wierny w małych rzeczach, ten będzie też wierny w wielkich.

Pięć lat to i dużo i mało.
Przez te pięć lat przesunęło się wiele naszych granic. Mam nadzieję, że kiedyś nasze granice znikną. Że nie będziemy stawiać granic Bogu i pozwolimy Mu zrobić z naszym życiem do końca to, co On będzie chciał. I przestaniemy stawiać granice miłości. Że dotąd kocham, ale tego to już nie zdzierżę. Że po prostu będziemy kochać.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz