sobota, 15 lipca 2017

Nic ciekawego

Mamy 32 tyg i 4 dni
Pozostało 7 tyg i 3 dni
Jeszcze nic nie przygotowałam



Śniadanie, miłe rodzinne rozmowy.
- Tato, jak już sobie poleżysz wystarczająco, to wyjdziesz dziś z nami na dwór?
Dziecko rozumie potrzeby innych.

***
Jak wspomniałam na wstępie, jestem jeszcze zupełnie nieprzygotowana na narodziny Krzysia. Ubrania stoją w pudłach w przedsionku, nieoprane, nieuprasowane i nawet nie tknięte. Łóżeczko gdzieś tam też jest. Na razie rozmyślamy z G, jak poprzestawiać meble i gdzie co upchnąć, żeby wszyscy mieli gdzie spać. Zupełnie nie wiem jeszcze, gdzie będę trzymać rzeczy Krzysia, bo już jakiś czas temu, gdy zabrałyśmy tatusiowi szufladę w komodzie i kazałyśmy ograniczyć się do szafy, tatuś był lekko urażony.
- To będę miał tylko jedną szufladę i szafę?
- Tak. Ja też mam jedną szufladę, a znaczną część mojej szafy zajmują sukienki dziewczynek.

Gdyby zainwestować trochę w to nasze mieszkanie i wykazać się pomysłowością, to pewnie wystarczyłoby szaf dla wszystkich domowników, ale jakoś musimy poprzestawać na pomysłowości, bo "piniędze" mają to do siebie, że lubią wyciekać niespodziewanie nawet wtedy, gdy wydaje się, że nareszcie będzie z górką. A tu naprawa samochodu, choroby itd. I nie ma górki piniędzy ;)
Nie martwi nas to jednak. Nawet nie bardzo robi to już na nas wrażenie.

Co się tyczy ciąży, to jest dobrze. Tak mi się wydaje. Nie martwię się już o przedwczesny poród, bo 33 tydzień to już nie najgorzej. Teraz wkręcam się raczej, że mam różne choroby. Trochę się boję cukrzycy ciążowej, pomimo, że zmieściłam się w normach przy teście obciążenia glukozą. Ale tak ledwo ledwo. Ostatnio wymyśliłam cholestazę. Obudziłam się w nocy i strasznie swędziała mnie stopa. Dłoń też. Podejrzane. Moim sprzymierzeńcem okazało się lenistwo. Strasznie mi się nie chciało wstawać i jechać do szpitala, więc się wysiliłam i zaczęłam szukać argumentów przeciw postawionej sobie diagnozie. Uznałam, że skoro swędzi mnie jedna stopa, a nie dwie, to musiał być ugryzienie komara. I poszłam spać.
Ja w ogóle ciągle wymyślam sobie i innym różne choroby, najlepiej nie jakieś takie pospolite i  przeciętne, ale takie bardziej egzotyczne i oczywiście wszystkie grubego kalibru. G przyjmuje to ze spokojem, wie , że ja tak mam, a w ciąży to już szczególnie.

Z filmów do obejrzenia polecam " Wyspę tajemnic" z 2010, z Leonardo DiCaprio.  Zachęcona recenzjami zaczęłam oglądać wczoraj wieczorem i tak się bałam, że w połowie odpuściłam, bo czułam, że ze strachu zacznę rodzić. Gdybym wytrzymała jeszcze z 10 minut, to potwierdziłyby się moje podejrzenia co do zakończenia filmu. Ciekawy. Wiele scen i dialogów do przemyślenia. Polecam.

Odświeżyłam też sobie "Plac Zbawiciela". Genialny film, świetny scenariusz i gra aktorska. Mistrzostwo. Sięgnęłam po niego ponownie, bo rozmyślam ostatnio nad różnymi kryzysami małżeńskimi, z którymi spotykam się gdzieś tam wokół mnie (sami też miewamy).  Myślę o wszystkich chorych relacjach, jakie ludzie mają ze swoimi rodzicami, jak to się wlecze za człowiekiem i niszczy małżeństwo. Jak różne wydarzenia, czasem małe i wydawałoby się nieznaczące, a czasem duże potrafią zburzyć świat, który człowiek sobie uładził jakoś.
O wzajemnych (niespełnionych) oczekiwaniach, wyobrażeniu o życiu, które nie przystaje do rzeczywistości.  O chęci zmienienia różnych zachowań i postaw w małżonku (i innych), a niechęci do tego, aby samemu się zmieniać. I tak dalej. Polecam "Plac Zbawiciela".
A propos tych naszych kryzysów, a bardziej kłótni, to czasem absolutnie głupie i po czasie myślę sobie, że nie wiem o co poszło. Np. Aga rozrabia ciasto drożdżowe na pizze z myślą, że G zaraz się podniesie z kanapy i je wyrobi. Ale jakoś się nie podniósł, ona zaczęła bez zaangażowania wyrabiać, on, że czemu wyrabia drożdżowe (przecież to ciężka praca fizyczna), ona ma już odpowiedzieć, że niech może ona sam, ale w końcu nic nie mówi, bo przecież powinien się DOMYŚLIĆ, a on się nie domyślił i jeszcze pretensje ma. W końcu rozmawiają o tym, ona płacze, zamyka się w pokoju i myśli jak mu zrobić na złość. Najchętniej trzasnęłaby drzwiami i pojechała gdzieś. Ale przecież jest niedziela, więc na zakupy nie. Do rodziców za daleko, a ona w ciąży nie może.  I przede wszytkim: dzieci nie zostawi, a wziąć nie weźmie, bo nie udźwignie. I nie taka głupia, żeby z nimi uciekać z byle powodu, a później co? Sama ma się nimi zajmować? Słaby plan... Cholera, jak mu dopiec za całokształt? Może talerzy trochę stłuc z tej złości? Ale trochę szkoda... To chociaż ostatniego batonika zje na jego oczach. Niech ma zbój jeden!
A później siadają razem do stołu, jedzą tę pizzę i zastanawiają się o co właściwie poszło?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz