środa, 27 grudnia 2017

Obrotowa skrzynka

Myślałam, że moim dzisiejszym dokonaniem dnia będzie opranie wełnianego koca tak, że po wyjęciu z pralki zaczął skrzypieć. Tak, skrzypieć.
Ale jednak to nie był gwóźdź programu.




W czasie spędzanych spokojnie w domu świąt wpadłam na pomysł, żeby trzymane dotychczas na lodówce lekarstwa włożyć do szafki nad okapem. Do dziś trzymaliśmy w niej jakieś rzadko używane sprzęty kuchenne i alkohol. Tak też uczyniłam. Leki do szafki, a kilka butelek wina, dziadkowe nalewki, włoski cytrynowy likier, który otrzymaliśmy w prezencie od seminarzystów, trochę wódki itp wstawiłam do tzw. obrotowej, plastikowej skrzynki, żeby G wyniósł to na pawlacz. Ja nie piję i nie będę piła jeszcze jakiś czas, a G sięgał tam na tyle rzadko, że szkoda było szafki.
W tym czasie Krzysiowi zrobił się wyciek z gaci, więc poszliśmy go kąpać. Kiedy wycierałam synka i zakładałam mu piżamkę, usłyszałam nagle huk i trzask bitego szkła. Przestraszyłam się, że G spadł z drabiny po której wchodzimy na pawlacz. Otwieram drzwi. G stoi i trzyma w ręku kawałek skrzynki. Tej skrzynki. Całe schody i ściana zalane. Śmierdzi jak w gorzelni. Wszystko rozbite. Nawet ta śliczna butelka w kształcie latarni morskiej. Z Triestu.
- Żyjesz?
- Tak. Podnosiłem i skrzynka się rozpadła w moich rękach.
- Dobrze, że nic ci się nie stało.
- Tyle wina...
- W apteczce zostawiłam setkę spirytusu 😖


Trochę sie czuję winna. Myślała ze skrzynka da radę. Trudno. Kupię mu za to Miłosława. Co najmniej pięć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz