piątek, 18 maja 2018

Wilk

Dni mijają jak szalone, pełne codziennych spraw.  Dzieci rosną.
Krzyś raczkuje , staje na nóżki przy meblach a ostatnio próbuje nawet wstawać bez trzymania. Zjada wszystko z apetytem (uff!) i wykłóca się po swojemu, gdy nie chcemy mu dać spróbować tego co sami jemy. Ma osiem miesięcy i tydzień.
Marysia rozgadała się co nieco i trenuje życie bez pieluchy. Różnie to wychodzi, ale jest progres. Ma 2,5 roku.
Basia ma 5,5 roku i zadaje pytania typu:
- Tato, czy wilk by z chęcią zjadł parówkę?
Jest inteligentna i potrafi strzelić do mnie tekstem, który sama jej wcześniej serwowałam. Na przykład:
- Basiu, czy długo mam jeszcze czekać na przedstawienie? Ile jeszcze będziesz się przebierać?
- Dobra, nie marudź. Wszyscy czekamy.
Nauczyła się jeździć na rowerze bez dodatkowych kółek. Jestem z niej dumna.
We wrześniu idzie do zerówki i chyba po roku bycia z nami w domu trochę tęskni za byciem w grupie rówieśników. Ciągle uskarża się na Marysię, że coś jej zepsuła, przewróciła, zabrała, Marysia nie pozostaje dłużna i kłócą się na potęgę, krzycząc i bijąc czasami. Chwilami nie mam już sił (psychicznych), aby je rozdzielać i tłumaczyć. Udaję , że nie słyszę. Nauczyłam się tego od moich dzieci. Bo kiedy ja je o coś proszę, to mogę powtórzyć dziesięć razy, a one mnie zlewają. Natomiast kiedy one chcą czegoś ode mnie, to z wytrwałością psychopaty mówią mi o tym co 10 sekund, nawet jeśli powiedziałam, że zrobie to za chwilę, albo kiedy skończę to , co robie, albo że NIE dam/zrobię/chcę.

***

Na szczęście przeszły majowe upały (zagranicznych informuję, że na Wielkanoc przekotłował się śnieg, za trzy dni było 20 stopni i od tego czasu temperatura była ciągle około 18-22 stopni, a w pierwszej połowie maja to 24, 28 i 30 się zdarzało). Ale nie padało. Trochę sucho się zrobiło i już czarne myśli mi chodziły po głowie, czy w tym roku nie będzie znowu takiej nędzy z owocami jak w zeszłym, kiedy wiosenne przymrozki zrobiły swoje.
W związku z deszczami zmienił nam się trochę plan dnia, bo nie wychodzimy już dwa razy dziennie, rano i wieczorem do oporu, ale raczej raz.
Dzisiaj, gdy trochę się rozpogodziło, zarządziłam ubieranie. Bo z trójką małych dzieci od decyzji - do wyjścia - długa droga, pełna przeszkód i niebezpieczeństw. Jak się już ubrali, ja wzięłam K do nosidła i wyszliśmy. Zapytałam czy chcą pójść na spacer czy na plac zabaw. B chce na spacer, M na plac (po co pytałam?). M zaczyna ryczeć.
- Co się stało?
- wuzet... aaaaa...bhjsdkjhcdhbc....
Mniej więcej tak mi odpowiedziała. Jak już zrozumiałam, że chce wózek dla lalek, to otworzyłam drzwi, wbiegłam na górę, wzięłam wózek, zeszłam (K cały czas w nosidle na mnie).
M ryczy dalej. Basia ma lakę, którą ona chce, nie chce innej. Ale to lalka B, nie zmuszę jej do oddania. Prosimy. B najpierw nie chce, ale w końcu daje. M znów ryczy . Już nie chce lalki i wózka. Znów otwieram drzwi kluczem, zostawiam wózek w ganku, zamykam. Idziemy na plac zabaw. Basia zbiera ślimaki, M jeszcze trochę ryczy.
Plac zabaw. Jesteśmy z 10 minut, zaczyna padać. Zabieram dzieci do domu. Po drodze M wchodzi do wózka. Dochodzimy do domu. Przestaje padać . Idę po chustkę na górę. Wracam. Okazuje się, że M zrobiła siusiu do wózka.  Znów otwieram drzwi, idę na górę, biorę dla niej gacie i spodnie na zmianę. Przebiera się w ganku. Czekamy. Buty odwrotnie. Czekamy nadal .Wychodzimy. M przypomniało się o wózku. Wracamy po wózek. Znów idziemy na plac. B spotyka Lenę i robią ślimakową farmę. Ślimaki nie współpracują, wyłażą z miseczki.





M klasycznie - buju buju.

Po trzech kwadransach znów zaczyna padać. Wracamy. B najpierw nie chce i wykłóca się, że ślimaki jej uciekną . Później, że chce mieć klucz od domu i sama otwierać drzwi. Zosia samosia. Drzwi otwarte, nie mog wejść, bo w progu wózeczek dla lalek, a za progiem rzucony rower. Trwa już kłótnia o wchodzenie po schodach, póżniej kto pierwszy stanie na podeście przy umywalce. B wepchnęła się pierwsza i z niezwykła dokładnością myje ręc, M już ryczy . Obudziła K , który zasnął w drodze powrotnej. Wyjmuje K z nosidła, a Basia krzyczy:
- Mamo, Maryśka się zsikała w łazience. Wchodzę, patrzę, a tam M  wacikiem kosmetycznym (!) próbuje wytrzeć wielka plamę na podłodze.
I tak dalej , i tak dalej...
Moje zdrowie psychiczne nieustannie wystawione jest na szwank. Tylko czekać, aż osiwieję.
Ale nie zamieniłabym się.

MIałam napisać jeszcze coś o moim tegorocznym balkonowym ogrodnictwie, ale w czasie pisania tego posta B zadała mi ze 40 pytań, z czego połowa to " Czy już skończyłaś?", M i K się obudzili i czuję specyficzny zapaszek spod stołu, pod który wszedł K. Także tego...
Wrzucę tylko zdjęcia moich stokrotek, bratków, pelargonii, mięty, miechunek, papryczek, cyprysów , rozkwitłej tunbergii i reszty miłego towarzystwa.















1 komentarz: