czwartek, 5 lipca 2018

Wakacje

Zaczęły się wakacje, zapewne ostatnie tak długie i beztroskie dla nas, bo od września Basia idzie do zerówki i już nie uciekniemy przed edukacyjnymi obowiązkami.

Krzyś śpi. Dziewczynki pojechały wczoraj na kilka dni do dziadków na działkę. Pewnie biegają tam teraz w majteczkach albo pluskają się w małym basenie. Korzystam z chwili i odgruzowuję dom. Umyłam podłogi i czekam aż wyschną, więc pomyślałam, że wrzucę jakiś post.
Żyjemy, mamy się dobrze. Krzysiek zrobił pierwsze kroki mając 9 miesięcy (słownie: dziewięć!!!). Teraz ma prawie dziesięć, więc chodzenie ćwiczy nadal, ale zaczyna go interesować wspinaczka. Na płot, na szafki kuchenne, na kanapę, a z niej na parapet okienny. Nie nudzę się z nim ;)

Byliśmy ostatnio na ślubie i weselu mojego najmłodszego brata. Dzieci oczywiście nie skąpiły nam atrakcji, bo Maryś na samym początku wesela zrobiła się marudna, a później dwukrotnie zwymiotowała. Ubraniowo byliśmy przygotowani. Myśleliśmy, że to z nadmiaru wrażeń, ale w poniedziałek po weselu miałam ciężkie popołudnie. To był jednak rota-wirusik :P Póżniej sponiewierało też Basię i trochę Grześka. Ciekawe komu jeszcze go przekazaliśmy...

Jeśli chodzi o rodzinne rozrywki, to byliśmy w ostatnią niedzielę na Gliniankach w Zielonce. Cały dzień było  pochmurno i wietrznie, więc trochę mnie zdziwiło, że G chce jechać tam na ognisko. Ale pomyślałam, że może chociaż raz nie będę marudzić i dam się poprowadzić mężowi. Najwyżej deszcz zawróci nas w połowie drogi. Spakowaliśmy się, zajechaliśmy ot tu niedaleczko po chrust i już byliśmy na miejscu. Znaleźliśmy sympatyczne miejsce pod dębem z betonowym kręgiem na ognisko. Szczerze mówiąc, gdyby nie napis na kręgu " Zakaz palenia poza paleniskiem", pomyślałabym, że to takie śmietniki. Pełny entuzjazmu mąż zabrał sie do rozpalania. A trzeba Wam wiedzieć, że G marzy skrycie, by rzucić pracę i miasto w cholerę i przeprowadzić się do jakiejś dziury. Tam żyć prymitywnie i najlepiej pracować jako palacz. Takie tam marzenia piromana.
Rozpala. Zgasło. Dalej rozpala. I dalej. Cugu brak.
Już go ogarnęło zwątpienie i powiedział, że chyba zjemy kiełbasę na zimno i w ogóle lepiej wróćmy do domu. Ale ma przecież jeszcze mnie, jako swoją najtajniejszą broń przeciw wszelkim niepomyślnościom losu. Niczym ostatnią strzałę ukrytą w kołczanie;)
Stwierdziłam, że nie mamy nic do stracenia. Poświęciłam kobiece pismo zalegające w wózku, pozwoliłam dzieciom skrupulatnie je podrzeć i pognieść. Tatuś podpalił raz jeszcze i zrobiliśmy w tym kręgu pożar jak trzeba.  Dzieci karmiły kaczki, piekły kiełbaski, niektórzy chcąc zrobić siusiu źle stanęli względem wiatru i kiedy tatuś próbował im pomóc - inni smarowali się musztardą.  Krótko mówiąc : było super! Polecamy.







 A tu moje miechunki i papryczki.



***

 Rozmawiam z moją siostra przez telefon. I słyszę jak mówi do swojej córki:
- Dorotka, wróć do stołu i zjedz kanapkę.
- Nie.
- Wróć i dokończ.
- Nie mamusiu. Bo widzisz, to mi tak smakuje, ze postanowiłam zostawić sobie na później.
- Zobaczysz, że jak tata wróci, to ci zje.
- Nie zje, bo nadgryzłam. Będzie wiedział, że to moje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz