poniedziałek, 7 marca 2016

Marudzenie

Ogarnął mnie smutno-marudny nastrój. Marynia znów ma katar (nie muszę chyba pisać kto ją obcałowywał sam mając zielony kolor pod nosem).  Wiem, że to tylko głupi katar, a nie zapalenie płuc, ale w mojej głowie powstało już tysiąc strachów w co to może się przerodzić, a tu Pascha i chrzest za pasem.

Chyba coś zjem na pociechę. Zgubne to działanie, nigdy nie porzucę ciążowych kilogramów podjadając. Ale cóż poradzić na to, że jak karmię, to ciągle jestem głodna. Niektórzy uśmiechnęli się chytrze, że znają mnie nie od wczoraj i przecież ja zawsze jestem głodna. Nieprawda. Po posiłku nie jestem ;)

Muszę się wziąć w garść. Trzeba wspomnieć niedawne trudności i zwycięskie wyjście z nich. Przecież Marysię mogliśmy stracić już na początku ciąży. A żyje. Jest. Urodziła się w terminie. Zdrowa, piękna. Kochana taka. Śpi teraz spokojnie w leżaczku. Oj, chyba ją wycałuję jak się obudzi. A ona spojrzy na mnie tym swoim dobrym spojrzeniem. Marynia moja...

Precz gilu! Mamy maść majerankową, inhalator, sól fizjologiczną, gilo-odsysacz i najważniejsze: moje mleko. Pokonamy zarazę!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz