czwartek, 17 marca 2016

Wiosna

Wiosna, cieplejszy wieje wiatr... wiosna... znów nam ubyło lat ;)

Tak Bogiem, a prawdą, to pomimo porannego słońca wciąż wieje zimny wiatr, a lat nieubłaganie przybywa. Ale wiosna już się wdziera do otoczenia. Jednym z jej niezawodnych oznak jest zakwitnięcie podbiału.


Dziewczynką małą będąc zbierałam go na pobliskich łąkach i kojarzy mi się z tym sielankowym czasem. Mój najlepszy na świecie szwagier Jacek, który założył trzy lata temu pasiekę mówił mi , że podbiał jest bardzo ważnym pożytkiem dla pszczół, bo nie dość, że jednym z pierwszych, to od jego zakwitnięcia liczy się czas do pojawienia się kolejnych kwiatów ważnych dla pszczelarzy. 
To zdjęcie zrobiłam wczoraj na spacerze z Marynią.

Wiosnę czuję też w ogrodniczych ciągotach, które zawsze mnie nachodzą o tej porze roku. Rok rocznie obiecuję sobie, że następnej wiosny nie będę siać tego wszystkiego, co stoi później po dwa-trzy miesiące na naszych parapetach czekając "zimnej Zośki" i za każdym razem upadam w swym postanowieniu. Mam już siedem pomidorków doniczkowych posianych przez Basię 9 lutego.


Wykiełkowały wszystkie (nasiona zeszłoroczne, ale jeszcze żywotne). Przesadziłam je na początku marca do pojedynczych pojemników i postawiłam na super słonecznym parapecie w sypialni. Chyba im tam dobrze, bo rosną jak szalone i nawet się nie powyciągały. Siałyśmy te pomidory w ramach wymyślania rozrywek dla Basi podczas choroby, ale muszę przyznać, że było to dla mnie pretekstem, bo tak naprawdę to ja po prostu uwielbiam siać, sadzić, podlewać i patrzeć jak to wszystko rośnie. 




Tydzień temu kupiłam sobie sadzonkę róży francuskiej, a w sobotę okrywową the Fairy. Pierwsza podobno ma pachnieć, druga ma ładnie wyglądać. Zobaczymy. Byłoby super, gdyby uprawa róż na balkonie się udała. Póki co stoją na naszej klatce schodowej. Francuska wygląda już przyzwoicie, a fairy posadziłam dopiero wczoraj. Wygląda krzywo i łyso, ale dajmy jej czas.


Zaprosiłam wczoraj Basię do wspólnego sadzenia. Zawsze po takich rozrywkach zastanawiam się, czy moje propozycje są wynikiem miłości czy masochizmu, bo sprzątania mam później na pół godziny, a i małego człowieka trzeba domyć. Ale nie chcę robić z moich dzieci życiowych inwalidów, bo "ja to zrobię lepiej i szybciej". Basia przy okazji posiała sobie groszek pachnący.




Moim marzeniem jest posiadanie kawałka ziemi, na którym mogłabym siać, sadzić truskawki, pomidory, drzewka owocowe. I mieć własny kompostownik, do którego kupiłabym dżdżownice kalifornijskie od Radka, chrzestnego Basi.

Przygotowania do Wielkiej Nocy trwają. W wymiarze duchowym jakoś licho to wygląda. Straszna mizeria. To postanowiłam przynajmniej w wymiarze materialnym posprzątać i takie tam. Zrobiłam listę zadań i staram się codziennie coś tam z niej wykreślić.  Wczoraj układałam ubrania starszej królewny. Nie pamiętam już o co ją poprosiłam, ale w odpowiedzi usłyszałam, że mruczy pod nosem " Ta mama jest wprost nie do wytrzymania". I w kogo to takie przemądrzałe? Dudek mały.

Domowe kryzysy ogarnięte, dziewczyny dosyć zdrowe. Basiny foch wynikający z zazdrości o Marysię chyba minął. Jakaś bardziej chętna do współpracy się zrobiła, bo ostatnie dwa miesiące to była ciągła walka. O ubieranie, mycie, sprzątanie, wracanie do domu, wychodzenie do przedszkola, kompletne ignorowanie tego co do niej mówimy albo robienie odwrotnie do naszych próśb. A może zrozumiała, że tak się żyć nie da? Dużo pomogło wydzielenie czasu tylko dla niej, z zabawą tylko z nią. Żeby miała nas dla siebie choć przez kilka chwil, żeby poczuła się ważna i potrzebna. 

Rozmawiałam w niedzielę ze znajomą z naszej wspólnoty. Mają z mężem czworo dzieci i dziewięcioletni staż rodzicielski. W moich oczach są super rodzicami. Rozmawiałyśmy i pochlipywałam, że to wszystko trudne, że ostatnio, to my częściej groźbą niż prośbą, bo inaczej nic nie działa. I wtedy znajoma pocieszyła mnie, że wychowywanie to sztuka ciągłego szantażu. No niby to się nazywa teraz konsekwencją, a nie karą, ale jakiś bat musi być. Bo inaczej, to dzieci wejdą nam na głowę. Przypomniały mi się filmiki, w których psycholodzy mówili o porozumieniu bez przemocy, że szantaż to przemoc psychiczna. Tylko jedno mnie zastanawia. Kto z nich ma swoje własne dzieci?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz