czwartek, 10 marca 2016

Nudy.

Jak mi się nudzi, to powinnam się wziąć za jakąś pracę - moralizuję sama siebie. Ale tak mi się nie chce... :P Posprzątałam wczoraj, obiad mniej-więcej już zrobiłam. Panaceum na każdy głód jest makaron. Dzisiaj spaghetti z fetą, suszonymi pomidorami, oliwkami i bazylią. Gotując to uświadomiłam sobie, że zastosowań makaronu znam chyba tyle samo albo i więcej niż ziemniaka. Może powinnam zmienić nazwę bloga na makaron zwany cudem natury?
Na naszym stole często gości też  makaron+:

  • brokuł_czosnek(+chili);
  • tuńczyk+por+śmietana+bazylia;
  • sos pomidorowy+ mięsko mielone + czosnek + cebula + chilli
  • sos pomidorowy + warzywa na patelnię (mieszanka cukinia, marchewka, brokuł itd)
  • biały ser + masełko
  • zapiekanki ze szpinakiem, beszamelem i co tam kto lubi.
Polecam. 



Z lektur polecam "Braci Karamazow" Dostojewskiego. Wstyd się przyznać, ale słucham audiobooka, bo przeczytać byłoby mi trudno (jednocześnie prasując albo gotując). Nie skończyłam jeszcze, ale jestem pod wrażeniem (zapewne czytając byłabym pod  większym). 
Nie polecam Pilipiuka. Sięgnęłam po niego, bo ktoś mi zachwalał. Fakt, chwilami można się pośmiać, ale szkoda życia na średnie lektury, które bardziej zaśmiecają umysł, niż dają do myślenia.

Przeczytałam "Długą ziemię" Pratchetta. Ciekawy koncept, ale ostatnia ćwierć książki jakaś nudna i nieciekawie wygaszająca rozpoczęte wątki. Daję 6/10.


- Mamo pobaw się ze mną w domek.
- Dobrze. Co będziemy robić?
- Chodź, zrobiłam herbatkę.
- Jaką?
- Twoją ulubioną aromatyczną El gley.
- Wspaniale. Z jakim aromatem?
- Z aromatką. (bergamotką ;) Może pobawimy się jeszcze w sklep?
- Ok. A jaki to sklep?
- Olczykowy.
- Jaki?
- Olczykowy.
- Orczykowy?
- Tak.
- A co w nim będziesz sprzedawać?
- Olczykowe książki.
- Jakie?
- OL-CZY-KO-WE!
- Basiu, a co to  takiego ten olczyk czy orczyk?
- No takie jak jest ogień, to wtedy jest olczyk.

Później pokazała mi pokrywkę od garnka i zrozumiałam, że chodziło jej o tarczę, którą można się zasłonić, gdy ktoś ma miotacz ognia. Jak to się wiąże z książkami? Nie mam pojęcia. Ale wiem, że to pokłosie zabawy z tatą w marynarzy (przy okazji której usłyszałam, że częstują mieszkańców odległych wysp bigosem i polską kiełbasą).
Przypomniał mi się tekst Grześka sprzed roku, że on mógłby się bawić z Basią cały dzień, tylko żeby ktoś później po nich posprzątał.

Te dziwne skojarzenia to u nas widać rodzinne. Ostatnio patrząc na kwiatek, który dostałam od męża przypomniało mi się, jak kilka lat temu jechałam pociągiem do Białej Podlaskiej na ślub znajomych. Gdy dojechałam na miejsce, w przejściu zrobił się tłok. Próbowałam wyjść  po drugiej stronie wagonu, facet przede mną trzasnął mnie wahadłowymi drzwiami tak, że się przewróciłam i urwał mi się pasek od sandała. Wyszłam z pociągu w ostatniej chwili przed odjazdem, z rozwalonym butem. Dostałam ataku śmiechu i to takiego przypominającego zawodzenie. Nie byłam w stanie się opanować. Na peronie czekała na mnie Marta ze swoją mamą. Biedna pani Ewa myślała, że ja płaczę. A ja tzw. głupawki dostałam. Kompromitacja. Tak, z tym mi się kojarzy kalanchoe.

Wiosna idzie. Moja papryczka chilii z zeszłego roku przezimowała, znów kwitnie i zaczęła owocować. Nowe, zielone strąki. Czas posiać bazylię cytrynową i inne tymianki.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz