Wymyślanie rozrywek dla Baśki to oczywiście moje ulubione zajęcie... Och och, jak ja lubię te dni, gdy ona łazi za mną znudzona, ja nie mam pomysłu co z nią (i Marysią) zrobić, spacer jest tylko kwadransowy, bo Maryniarz ryczy zarówno w wózku jak i na rękach, a koń zjada przygotowane dla niego przekąski w 3 minuty. (Na naszej ulicy mieszka prawdziwy koń. I wolno go karmić - pytałam właściciela. Nareszcie mam co robić z suchym chlebem. Takie to nasze miasto. Z koniem mieszkają też kury, perliczki i paw).
Późnym popołudniem przypomniała mi się zabawa z mojego dzieciństwa. Z papieru robi się modelkę i projektuje się dla niej ubrania. Takie raczej dziewczyńskie zajęcie. Basi się podobało.
Naszą modelkę wycięłyśmy z kolorowanki, bo gdybym ja ją narysowała, to pewnie ktoś wziąłby ją za brakujące ogniwo w ewolucji. Moje zdolności plastyczne pozwalają mi wyciąć sarenkę w kształcie psa. No nieważne. W każdym razie odrysowuje się później jej figurkę na kartce, rysuje ubranie, wycina razem z paseczkami do zawieszenia i ubiera się. Proste.
Zadziwiające jest, że Basia rozmawiała z nią z pełnym zaangażowaniem, jakby Matylda była prawdziwą osobą. A przecież latorośl moja pierworodna to już nie dzidziuś i doskonale rozumie, że to ja mówiłam, a nie papierowa laleczka. Przy okazji można Basię zapytać o wile spraw, o których "normalnie" nie chce rozmawiać. Rano ze ślimaczkiem z plasteliny rozmawiała równie poważnie. Hm... Może kupię sobie pacynkę i w końcu dogadam się jakoś z Barbarzyńcą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz