sobota, 3 czerwca 2017

Właśnie w tym miejscu

Zaraz po ślubie wyjechaliśmy we dwoje z Grześkiem na tydzień w Bieszczady. Po powrocie pracowaliśmy trochę i pojechaliśmy na dalszą część naszej podróży poślubnej do Hiszpanii. Razem z naszym przyjacielem x. Mateuszem, Kasią i jej znajomym x. Darkiem postanowiliśmy wyruszyć na szlak  Św. Jakuba.
Nie mieliśmy czasu na całą trasę, tylko (chyba) 10 dni na całą podróż, z powrotem do Polski. Plan zakładał, że tego samego dnia, gdy przylecimy do Madrytu, wsiadamy w pociąg i jedziemy do Ponferrady, a stamtąd wyruszamy nazajutrz o świcie na szlak. 
Przylecieliśmy do Madrytu, wsiedliśmy w metro, pojechaliśmy na dworzec. A tam okazało się, że na pociąg , którym planowaliśmy jechać nie ma już biletów - bo to nie Polska, że można stać albo siedzieć w korytarzu na bagażu, jak nie przymierzając na trasie do Kostrzyna w pierwszy weekend sierpnia. Nie ma miejsc - nie pojedziemy. Wieczór, nie mamy gdzie nocować. Ktoś gdzieś coś sprawdził, do kogoś zadzwonił i poszliśmy do hostelu. Przenocowaliśmy i nazajutrz w godzinach popołudniowych dojechaliśmy do Ponferrady (zostawiając x. Darka w Leon - jako hardcorowca, który chciał zrobić dłuższą trasę w czasie krótszym niż my). 
Około 17.00, może 18.00, po przybiciu w paszporcie pielgrzyma pierwszych pieczątek poszliśmy we czworo na spóźniony obiad. Siedząc i jedząc zaczęliśmy dyskutować co robimy dalej. Byliśmy już jeden dzień w plecy, było późno, więc w albergu (tanim schronisku dla pielgrzymów) nie było miejsc, byliśmy trochę zmęczeni. Ja i Kaśka byłyśmy za poszukaniem jakichś miejsc noclegowych i wyruszeniem o świcie. Najbliższy alberg za Ponferradą był w takiej odległości, że nie mieliśmy szans dojść za dnia ani wczesnym wieczorem. Ale panowie zapalili się, żeby natychmiast wyruszać w drogę. Okładaliśmy się wzajemnie argumentami i nikt nie chciał ustąpić. Wtem przyszła mi myśl do głowy.
- Dobrze. To zróbmy tak. Pomódlmy się i poprośmy o Słowo. Tylko żeby było takie... oczywiste. Bez interpretacji. Bo ja nie wiem, co mamy robić.
Pomodliliśmy się. Otworzyliśmy Biblię i trafiliśmy na mniej-więcej takie słowa: 
" KTO POZOSTAŁ Z RESZTY IZRAELA NIECH WSTANIE I WYRUSZY."
Czyli wszystko jasne. Wyruszyliśmy.

Około 22.00 byliśmy za jakąś wsią, nie było szans na znalezienie noclegu, było ciemno. I nogi nas bolały. I wtedy znaleźliśmy parking. Wielki, wyłożony kostką plac, chyba jeszcze nie używany, bo nie było tam samochodów ani nawet śladów oleju, opon itp. Za wsią - więc psy nas nie obliżą. Na uboczu - więc element aspołeczny może nie sprawdzi nam kieszeni.


X. Mateusz położył plecak, rozłożył zestaw nazywany przeze mnie "mały ksiądz" i zaczęliśmy Eucharystię. Grzesiek robił oświetlenie z latarki, bo nad nami tylko rozgwieżdżone niebo. Wzięłam Oremus (taka książeczka z tekstami liturgicznymi na każdy dzień - wyciąg z lekcjonarza). I czytam pierwsze czytanie:


(Rdz 28, 10-16)
10 Kiedy Jakub wyszedłszy z Beer-Szeby wędrował do Charanu, 11 trafił na jakieś miejsce i tam się zatrzymał na nocleg, gdy słońce już zaszło. Wziął więc z tego miejsca kamień i podłożył go sobie pod głowę, układając się do snu na tym właśnie miejscu. 12 We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół. 13 A oto Pan stał na jej szczycie1 i mówił: «Ja jestem Pan, Bóg Abrahama i Bóg Izaaka. Ziemię, na której leżysz, oddaję tobie i twemu potomstwu. 14 A potomstwo twe będzie tak liczne jak proch ziemi, ty zaś rozprzestrzenisz się na zachód i na wschód, na północ i na południe; wszystkie plemiona ziemi otrzymają błogosławieństwo przez ciebie i przez twych potomków. 15 Ja jestem z tobą i będę cię strzegł, gdziekolwiek się udasz; a potem sprowadzę cię do tego kraju. Bo nie opuszczę cię, dopóki nie spełnię tego, co ci obiecuję»16 A gdy Jakub zbudził się ze snu, pomyślał: «Prawdziwie Pan jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem».

Po mszy rozłożyliśmy karimaty na skraju tego parkingu. Nie szukaliśmy już kamieni pod głowę. Ale zrozumiałam wtedy, że Bóg jest na tym miejscu, gdzie się nie spodziewałam. I wcale nie chodzi mi o tamten parking, tylko o te sytuacje w życiu, których nie chcę, które mnie uwierają. Gdzie mi niewygodnie.


Moim ukochanym kaznodzieją jest x. Jan z Domaniewskiej. Człowiek, który spotkał Słowo i Ono w nim zostało. I zawsze w kazaniu głosi kerygmat i mówi o darmowej miłości Boga do człowieka. Pamiętam, jak kiedyś powiedział coś takiego, że czasami jesteśmy w takim miejscu, w takim życiowym położeniu, że chcielibyśmy uciec. Ale kiedy człowiek ucieka przed krzyżem (cierpieniem), to zazwyczaj wchodzi w jeszcze większe cierpienie i grzech. 

"Dlatego zostań na tym miejscu gdzie jesteś. Nie bój się. Bóg na pewno tam z Tobą jest i Cię kocha. I sam da Ci siłę  przejść przez wszystkie trudności. Będziesz czuł, że umierasz. Ale Bóg ma moc wyprowadzić Cię ze śmierci do życia."


***
Nie wiem czemu mi się to wszystko dzisiaj przypomniało. 
Widocznie Ktoś widzi, nawet gdy człowiek jest w ciemności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz