niedziela, 28 maja 2017

Coś nowego, coś starego

Mamy 25 tygodni i 5 dni
Pozostało 14 tygodni i 2 dni
Jestem w domu. Nie chce mi się jeździć do szpitala.

Postanowiłam tydzień temu, że zacznę żyć w trójkącie. Ale mi nie wychodzi...

Tydzień temu zaliczyłam kolejną nocną wizytę w szpitalu, bo skurcze zrobiły się jakby częstsze i mocno wyczuwalne. Byliśmy u teściów na działce, więc powierzyliśmy im dziewczynki i przed 3.00 pojechaliśmy na  Karową.  Zbadali mnie, dali zastrzyk i inne leki rozkurczające, podłączyli pod KTG. Na KTG nie było widać skuczyków, więc dostałam pismo z adnotacją "odmowa hospitalizacji". Może to i lepiej. Przeleżałam w domu całą niedzielę i poniedziałek i brzuch się trochę uspokoił. Postanowiłam wtedy, że oleję wszytko i wszystkich i będę żyć w trójkącie łóżko-lodówka-łazienka. Od wtorku dzieci były znów ze mną (hura) i pod opieką dziadków (dzięki dziadkowie). Ale pomimo szczerych chęci wszystkich zainteresowanych - nie udawało mi się i nie udaje dużo leżeć. Pojawiają się jakieś pojedyncze skurcze, które zupełnie ignoruję. Jak idą serią - to się kładę i czekam. Na szczęście przechodzą. Ograniczam wyjścia z domu, ale w czwartek wieczorem pojechaliśmy z G na bardzo ważne spotkanie. Wróciliśmy dosyć późno. Byłam tak zmęczona, że postanowiłam nawet nie zastanawiać się, w jakim nastroju jest moja macica. Idę spać i żadne skurcze mnie z łóżka nie wyciągną.

Jutro przyjdzie do nas po raz pierwszy pani, a właściwie panna Ola. Mam nadzieję, że jej nie zamęczę i od nas nie ucieknie.

Chwilami ogarnia mnie zwątpienie. Tak zwana załamka. Czy się uda. Czy mogłabym teraz zrobić coś więcej - a właściwie czegoś nie robić. Czy z każdym tygodniem będzie lepiej, czy też będę bardziej niepełnosprawna, a dom w ruinie. Dzieci zasmarkane, w lodówce pusto. I śmierdzi.

Przychodzą jednak wydarzenia, które pokazują mi, że jestem w bardzo dobrej sytuacji. Że mam dużo szczęścia i tylko użalam się nad sobą. Że moim bliskim rozdzierają się serca, a mimo to nie tracą ducha. Więc trzeba walczyć.

Robię trochę niedozwolonych rzeczy. Czytam o poronieniach i o wcześniakach. I zjadłam wczoraj sama całego świeżego ananasa. To pierwsza ciąża, w której mam ewidentne zachcianki: na czerwony barszcz zaprawiany śmietaną i świeżego ananasa. Z tym drugim trzeba uważać, bo niedojrzałe i w nadmiarze mogą ciężarnym trochę zaszkodzić. Ale to silniejsze ode mnie:)

***
Co się tyczy spraw ogrodniczych,  to wysiane róże zaczynają powoli przypominać to co trzeba. Są oczywiście maciupeńkie, ale wypuściły już po dwa - trzy liście właściwe. Sami oceńcie.



Wrzucam też porcję zdjęć z działki. Niezapominajki i bratki pięknie się rozsiały, porzeczki nareszcie mają trochę owoców (zielonych oczywiście), poziomki kwitną.












Pogoda była piękna i dzieci były przeszczęśliwe mogąc bawić się wodą i hasać cały dzień po trawce.




Nie wiem, czy pamiętacie, jak Dorotka zganiła mojego tatę za palenie. Zapomniałam wtedy napisać, że Basia też prowadzi akcję antynikotynową. Gdy tata wrócił z balkonu z papieroska, Basia z niewinnym spojrzeniem uświadomiła go:
- Dziadek, a ty wiesz, że jak ktoś pali papierosy, to ma żółte zęby, śmierdzi mu z buzi i na koniec umiera?
Rozkoszne maleństwo.

2 komentarze:

  1. Czy Ty skasowalas fb? Ostatnio sie kapnelam ze nie wyswietlaja mi sie wpisy z bloga.... Coz u mnie troche sie dzieje, wiec nie ogarniam rzeczywistosci. Chcialam do Ciebie cos naskrobac ale nie moge Cie znalezc... :( Emilia taka jedna poznana w 2015 na patologii ciazy w brodnowskim

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć 😊 Skasowałam fb już kilka miesięcy temu. I dobrze mi z tym, chociaż faktycznie kontakt z niektórymi osobami mi przepadł. Ale maila sprawdzam. Pisz na agnieszkapaz7@gmail.com. Czasem myślałam o Tobie i zastanawiałam się co słychać, jak synek, mieszkanie itd. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń