poniedziałek, 25 września 2017

Krzyś

Krzyś ma dwa tygodnie.

Zdążyliśmy już złapać katar, trochę się z niego wyleczyć. Przerobiliśmy już różne płacze i nocne czuwania. Moje poporodowe wahania nastrojów mają już trochę mniejsze odchylenia, ale jeszcze mnie emocjonalnie poniewiera. Różne problemy, obiektywnie małe, w mojej głowie urastają do dużych problemów. I mam poczucie jakiejś życiowej niemocy i bezradności. Poczucie winy, że w tym tygodniu nie wychodziłam z dziewczynkami na dwór (chociaż przy takiej pogodzie i tak bym nie wyszła).
Niby wiem i rozumiem, że to hormony i nowa sytuacja życiowa, ale rozum jedno, a emocje drugie.

Pocieszające jest to, że w ciągu dwóch tygodni ubyło mi 14 kg. Gdy wróciłam po trzech dniach od porodu ze szpitala, ważyłam 10 kg mniej. Z każdym dniem znacząco ubywało. Wiem, że to opuchlizna ze mnie zeszła i teraz już tak nie będę zrzucać, ale zawsze to miło.
Jeśli czytają to ciężarne, to może trochę się pocieszą.
I niech nie popełniają moich ciążowych słodyczowych grzeszków. Bo trochę sobie poluzowałam za dużo i proszę. Chłop 4,5 kilo. Uwierzcie mi, że podczas porodu miałam pokutę. I tak jak nie chciałam mieć cesarki, to przy pierwszych partych krzyczałam, że chcę cesarkę i niech go ze mnie wyjmą. Położna odpowiedziała wtedy ze stoickim spokojem:
- Kochana, to nie ma tak na życzenie.
Dobra położna mi się trafiła, pani Danuta Midura. Spokojna, doświadczona, empatyczna. Czułam się przy niej bezpiecznie i jak się darłam, że mnie boli, to powiedziała ze współczuciem:
- Ja wiem, że ciebie to bardzo boli.
Niby nic, a jednak dużo. Nie wmawiała mi, że chyba nie jest tak źle.

Termin miałam na 05.09 z OM, a z USG na 07.09. Jeździłam na KTG, a tam żadnych skurczyków. W poniedziałek 11.09 też byłam rano. I nic. Zdenerwowali mnie trochę mówiąc, że nie wiadomo, czy w czwartek wezmą mnie na patologię, może jeszcze z jeden, dwa dni poczekają. W drodze powrotnej mama do mnie zadzwoniła, też mi nagadała, że to niedobrze, że już po terminie. I jeszcze gorzej się zdenerwowałam. I brzuch mi się zaczął stawiać. Pojechałam z teściem około 15.00 na  zakupy, porobiłam coś tam w domu. Gdy o 18.00 czułam, że coś jest na rzeczy, wykąpałam dzieci, podlałam kwiatki i umyłam kibel. Wtedy uznałam, że jestem zupełnie gotowa. Akurat G wrócił z pracy, zjadł obiad, zadzwonił po dziadków. Byliśmy w szpitalu około 21. 00. Mało centymetrów, chociaż skurcze co 3 minuty. Do 23.00 było znośnie.  I myślałam, że nie urodzę przed północą. A tu jak się zaczęło, to... ho ho ho ;P O 23.51 Krzyś leżał na moim brzuchu, a ja myślałam, jak miło mieć to za sobą.

Tych co się zastanawiają jak dziewczynki przyjęły Krzysia informuję, że dobrze. Basia powtarza w kółko, że jest śliczny i nie może się doczekać, kiedy będą się bawić. I że Pan Bóg wysłuchał jej prośby, bo chciała mieć właśnie takiego braciszka jak Krzyś.
Marysia jest zazdrosna. O Krzysia, nie o mnie. Chce go całować, głaskać itd. Powtarza radośnie "Dzidzi!" albo "Ksiś".  Trochę musze go bronić. Ostatnio stała przy jego łóżeczku. Wyszłam na 10 sekund do kuchni. Gdy wróciłam, leżała obok niego w łóżeczku i go całowała. Nic dziwnego, że się gilem zaraził.

Dobrze, kończę. Pozdrawiamy miłych czytelników, zwłaszcza tych z zupełnie egzotycznych krajów (kto nas tam czyta?).





PS: Kaśko, jak to przeczytasz, to się odezwij. Po pierwsze zostawiłaś u nas bluzę, a po drugie nie wiem gdzie Cię znowu poniosło. Do Kolumbii jakichś, Indonezji czy gdzie?

1 komentarz:

  1. Piękna tradycja- jak jestem w Polsce poznaję małego człowieka w brzuchu, a na kolejnym urlopie już poza brzuchem :) Celem podtrzymania tradycji uprzejmie donoszę, iż kolejny urlop wypada mi na lipiec 2018. Zorganizujcie się jakoś... ;) Krzychu jest czaderski, chyba najprzystojniejszy w wszystkich Krzyśków jakich znam.. Ściskam Was mocno już z Paragwaju!

    OdpowiedzUsuń