czwartek, 27 czerwca 2019

Tatuaż

Mamy 20 tyg. Tyle samo pozostało.


Najpierw anegdotka, którą przeczytałam ostatnio w felietonie na temat tatuaży. Otóż pewna młoda kobieta , dosyć mocno wytatuowana, jechała autobusem. Za nią stała starsza pani i wpatrywała się uporczywie w te jej tatuaże. Młoda nie wytrzymał i w końcu pyta starszą panią:
- Czemu się pani tak na mnie gapi? Za pani czasów nie było tatuaży?
- Były. Tylko ja przez wiele lat pracowałam wykładając na sinologii i jednego nie mogę zrozumieć.
- Czego?
- Dlaczego masz napisane na karku : " Nie zamrażać ponownie"?

Bynajmniej nie mam zamiaru dywagować na temat tatuowania się, bo ani mnie to grzeje, ani ziębi. Przypomniało mi się to apropos rozważań o relacjach dorosłych ludzi z rodzicami. Jakiś czas temu zauważyłam, że znajoma  (44 lata) ma tatuaż na ręku. I chyba go ukrywa przed matką, bo zawsze w matki obecności widzę ją w ubraniach na długi rękaw. Może się mylę, może matka wie. Ale wydaje mi się, że nie wie ;) Znając trochę tę matkę podejrzewam , że znajoma chciała sobie zaoszczędzić "gadania".  Inna znajoma, w moim wieku, nie przyznała się matce, że dojeżdża do pracy na skuterze, bo wie, że matka dostałaby apopleksji. Już samo zdjęcie skutera na podwórku wywołało lawinę matczynych łez, że o matko, jakie to niebezpieczne. Więc okłamuje matkę, żeby mieć święty spokój.

Zastanawiam się nad dwiema kwestiami:
1. Co ja ukrywam i oczym nie mówię rodzicom/teściom, żeby zaoszczędzić sobie wysłuchiwania biadań? Bo nie muszę i chyba nawet nie powinnam o wszystkim opowiadać mamusi. Ale znając poglądy swoich rodziców unikam wspominania o niektórych sprawach, bo moich decyzji i tak by pewnie nie zmieniły ich skrzywione miny, a im zaoszczędzę zmartwień, że córka głupoty robi. Chociaż trzeba przyznać, że  rodzice też ludzie, nie beton i czasem poglądy zmieniają.
2. Czy takie sytuacje wynikają z niedojrzałości dzieci, rodziców czy wina jest po obu stronach?
Bo póki co ja jestem dorosłym dzieckiem rodziców, ale za pare lat moje dzieci też dopuszczą mnie do swojego życia na tyle, na ile będą chciały i na ile będą czuły się wolne w relacji ze mną.

Wydaje mi się, że rodzice (i ja też) w stosunku do swoich dzieci w KAŻDYM WIEKU popełniają ten błąd, że zawsze czują się w obowiązku je pouczyć, gdy robią coś nie tak , ew. nie po rodziców myśli. Obcych ludzi nie pospieszą zaraz pouczać, gdy coś im nie pasuje, ale swoim dzieciom nie darują. Bo inny dorosły może mieć zdanie równe mojemu, ale moje dorosłe dziecko to nadal moje dziecko, które nadal wychowuję.
Kurcze, nie mówię o tym po to, żeby oskarżać kogokolwiek, tylko bardziej próbuje sobie wbić to do głowy, bo ja tak myślę. Zawsze musze te moje dzieci pouczyć, skarcić, nie daruję.

Pewien stary ksiądz powiedział kiedyś do naszej wspólnoty, w której są  sami młodzi ludzie, że jak się nie nawrócimy za młodu, to na starość będziemy nie do zniesienia. A co to znaczy się nawrócić? Pewnie trzeba zacząć od uznania, że nie zawsze ma się rację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz