poniedziałek, 26 października 2015

Dziedzictwo narodowe

    Tytuł posta taki, że można by się spodziewać  politycznych komentarzy. Nic z tych rzeczy. Będzie autopromocja.

    Kilka lat temu, może jakieś siedem, gdy byłam jeszcze studentką, w pewien zimowy dzień, wsiadłam do metra razem z Martą, z którą nie tylko się przyjaźniłam, ale też mieszkałam, studiowałam i byłam we wspólnocie. Wiem, patologia, ale studia się kończą, drogi się rozchodzą i tylko znajomość zostaje. Otóż wsiadłyśmy do tego metra, usiadłyśmy i oddałyśmy się iście kobiecym rozmowom. To znaczy... hm... Głupio się przyznać, ale ja sobie pochlipywałam. Takie tam babskie doły. Że... No, nieważne. I Marta, chcąc mnie pocieszyć zdobyła się na mistrzowski ruch i powiedziała coś mniej więcej takiego:
- Wiesz Aga, wiem, że to marna pociecha, ale muszę ci powiedzieć, że masz bardzo ładne łydki. Serio. Szczupłe i w ogóle... takie w sam raz. Ja to mam takie za grube, a Ewka na przykład za chude. A ty masz naprawdę takie łydki, że... to jest nasze dziedzictwo narodowe.

    Kurcze, tego mi było trzeba. W tym całym poczuciu beznadziejności, które wtedy przeżywałam. Zasadniczo to ja nie wierzę w komplementy, które słyszę. Myślę, że ktoś ma jakiś interes, skoro mi takie rzeczy mówi. A nawet jak robi to szczerze, to ja jakoś tak nie wiem jak się zachować. Nie umiem też sama mówić komplementów. Jakaś upośledzona jestem pod tym względem. Nawet jak widzę, że ktoś fajnie wygląda albo zrobił coś takiego, że szczęka opada, to jakoś tak nie wiem co mu powiedzieć. Może nie wykształciła mi się część mózgu odpowiedzialna za te umiejętności?

    Ale ten jeden raz uwierzyłam. I wierzę nadal. Że chociaż jestem kobietą takiej tam sobie urody, ani piękność, ani do straszenia na cmentarzu, to łydki mam jak trzeba :)

    Przypomniało mi się to dzisiaj podczas kręcenia się po domu. Ukucnęłam, żeby włożyć coś do dolnej szuflady i poczułam, że moje nogi są jakieś dziwne. Patrzę, a tam jakieś łydy w rozmiarze XXXL wchłonęły moje śliczne łydeczki. I stopy. I nogi prawie całe. Jak nogi  ludzika Michelin.
Wiem, że puchnięcie nóg w ciąży to normalna sprawa, ale przez trzy lata jakoś o tym zapomniałam. Nie jest to  bolesna uciążliwość, to nawet trochę zabawne. Patrzysz, a tu kostek nie widać.
Pamiętam, że w ostatnich tygodniach pierwszej ciąży też tak miałam, a po urodzeniu Basi, za jakieś dwa dni, opuchlizna zeszła całkowicie. I byłam wtedy autentycznie zadziwiona, że mam takie szczupłe nogi. Czyli musiałam już zapomnieć jak to jest.

    Ciąża to niezwykły stan. Można dla niej poświęcić  nawet dziedzictwo narodowe.


1 komentarz: