środa, 7 października 2015

Prababcie

   Czas już wrzucić jakiegoś posta, bo znajomi gotowi pomyśleć, że mój blog padł.
Trochę ostatnio go zaniedbałam, ale miałam rozterki, czy jest sens pisać o tak codziennych codziennościach, że aż szczęka może się zwichnąć od ziewania przy lekturze. A jak już przypomniało mi się coś ciekawego, o czym warto opowiedzieć, to choroba mnie zmogła i już mi się nie chciało pisać. Pokuszę się jednak o kilka domowych obrazków.

   Byliśmy w poniedziałek na wizycie u prof. Chazana. Z Marysią wszystko ok. Mamy ukończone 31 tygodni. Dostałam już skierowania na te końcowe ciążowe badania (toksoplazmozy i takie tam). I usg. Aż trudno uwierzyć, że to już tak blisko. W domu nie mamy jeszcze żadnych śpiochów, bo wszystko czeka w pudłach w Cieńszy. My teraz nie jeździmy w dalsze trasy, a stamtąd też im jakoś nie po drodze. Ale to nieważne. Ostatnio uświadomiłam sobie, że Maryja urodziła Jezusa, owinęła go w pieluszki i położyła w żłobie. I jakoś nie płakała, że nie ma emolientów do kąpieli ani materacyka z morskiej trawy. Można? Można.

   Choroby grasują nadal. Basia po wirusie żołądkowym, który ją strasznie sponiewierał w czwartek i piątek,  już trochę odżyła i poszła wczoraj do przedszkola. Niestety w poniedziałek wirus dopadł mnie i Grześka. I do tego ja się przeziębiłam. Chorobom mówimy stanowcze: precz!

   Komplikacje życiowe lubią chodzić parami. Ostatnio zorientowaliśmy się, że niedługo kończy nam się OC. Jak zameldujemy samochód w Markach, to będzie taniej. Już się umówiliśmy w Wydziale Komunikacji, ale dopatrzyliśmy się, że przegląd mamy do... jakiś czas temu ;) Więc Grzesiek pojechał wczoraj do OSKP. W trakcie przeglądu samochód się popsuł. Poważnie i kosztownie. Ledwo dojechał nim do mechanika. Podobno tak dymił, że wszyscy na ulicy trąbili na niego i pokazywali, że dym mu z tyłu leci. Tam nasze auto pozostało, a Grzesiek z Basią wziętą na barana i plecakiem zakupów przyszedł piechotą do domu. Od dziś Basia do przedszkola autobusem (z tatusiem oczywiście), a my ewentualnie do szpitala taksóweczką. Ale liczymy - i jak powiedział ostatnio prof. Chazan - głęboko wierzymy , a nawet jesteśmy przekonani, że donoszę do terminu. Do tego czasu samochód powinien być uruchomiony.

Z domowych rozrywek to chyba wszystko.
Wzięło mnie ostatnio na wspominki i przypomniała mi się moja prababcia Zosia Szczerba, z domu Kaczmarczyk (chyba). Dopiero po latach widzę, że była ciekawą postacią. Dożyła 93 lat. Miała już wtedy intensywną sklerozę i nie bardzo rozumiała otaczającą ją rzeczywistość, ale "na chodzie" była prawie do końca. Pochodziła z Pniewa, za pradziadka wyszła z miłości. Żyli biednie, nawet jak na tamte czasy. Maleńki skrawek ziemi i pięć córek. Połowa drewnianego domu (w drugiej połowie mieszkał brat pradziadka Stanisława). Przeżyła dwie wojny. W czasie drugiej wojny światowej podobno za szmuglowanie przez granicę szukali jej Niemcy. Uciekła z Cieńszy (teren III Rzeszy) i ukrywała się przez trzy lata w Pniewie (Generalne Gubernatorstwo). Nie bardzo rozumiem te wszystkie historyczno-geograficzne zawiłości, ale tam jej jakoś nie szukano, chociaż to było 3 kilometry dalej. To, czego nie można jej odmówić, to inteligencja i życiowa zaradność. Już po wojnie, gdy dwie z jej dorosłych córek wyprowadziły się do Warszawy i wyszły za mąż, potrafiła je niespodziewanie odwiedzić. Ktoś zapyta: a co w tym nadzwyczajnego? Otóż prababcia była prostą, wiejską kobietą. Nie wiem czy ukończyła jakiekolwiek klasy podstawówki, chociaż czytać umiała (chyba). Kiedyś przyjechała niespodziewanie w odwiedziny do ciotki Czesi. Ciotka zapytała ją wtedy skąd wiedziała jak dojechać (nie znając Warszawy). Na to prababcia odpowiedziała, że jak była u niej pierwszy raz, to wsiadając do tramwaju policzyła przystanki i wysiadła na właściwym. I teraz zrobiła tak samo. Logiczne, prawda?
Prababcia była przedsoborowa. W niedzielę nie jadła nic, aż poszła na mszę (a suma była chyba koło 12). Tam przyjmowała komunię i dopiero po powrocie do domu zjadała kawałek chleba. Wstyd mi, jak sobie przypomnę wszystkie moje posiłki tuż przed postem eucharystycznym i łyczek herbaty w ostatniej minucie. Prababcia była twardą kobietą. Charakter też miała... twardy :) I taki już mój ród ze strony matki. Mój ojciec twierdzi złośliwie, że wszystkie kobiety z naszego rodu wykańczają swoich mężów i dlatego zostają wdowami. Jakoś wdowców nie uświadczysz. No cóż... Amerykańscy naukowcy jeszcze tego nie zbadali, więc dowodów nie ma.

Mam nadzieję, ze uda mi się kiedyś spisać historię mojej rodziny, póki żyją jeszcze świadkowie pewnych wydarzeń. I dziadek Rysiek i babcia Basia (rodzice taty) stracili ojców w czasie wojny. Pradziadka Zielińkiego za pomoc Żydom zastrzelono. Prababcia umarła niewiele później na tyfus i babcia Basia została sierotą. Wzięła ją pod opiekę rodzina, szybko wydano ją za mąż za dziadka. Babcia miała wtedy 17 lat z kawałkiem. Pradziadek Paź też został przez Niemców pobity za pomoc Żydom. Na skutek pobicia zmarł. Prababcia Ola została z trzema synami. Wdowa w wieku trzydziestu kilku lat. Podobno twardy miała charakter i twardą rękę. Mój ojciec do dziś wspomina, jak kiedyś nie powiedział nauczycielowi "Dzień dobry". Prababcia Ola była woźną w szkole i od razu o wszystkim się dowiedziała. Gdy wróciła do domu, nic nie powiedziała, tylko chwyciła kawał kija i przeciągnęła mojemu tacie po... słabiźnie (jak to mawiano w "Chłopach" Reymonta). Podobno to było najgorsze, że najpierw lała, a dopiero zapytana mówiła za co wnuczek dostał. Ja ją pamiętam jako pogodną staruszkę, która również dożyła około 93 lat. Mój ojciec jakoś nie ma do niej żalu za te cięgi, więc przeciwnicy bicia dzieci niech nie rozdzierają szat. Takie były czasy.
Nikt moim pradziadkom nie dał medalu "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata". Po wojnie szukano którejś z tych rodzin żydowskich przez Czerwony Krzyż, ale nie wiadomo co się z nimi stało.
Babcia Basia urodziła siedmioro dzieci i ma się dobrze do dzisiaj. Są z dziadkiem Rysiem małżeństwem ponad pięćdziesiąt lat. Różne mieli trudności w życiu, ale widzę, że nadal się kochają.

Jak widzicie, po prostu jestem skazana na bycie kobietą z charakterem ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz