sobota, 17 października 2015

Jak kocha, to wróci.

   Personel medyczny Szpitala Bródnowskiego na pewno jest przekonany o mojej miłości, bo wracam notorycznie. W nocy z poniedziałku na wtorek pojawiły mi się skurcze, które zaczynały boleć. Więc pojechałam do mojego ulubionego przybytku zdrowia. Dostałam kroplówkę z lekami tokolitycznymi. Skurcze znikają, ale człowiek czuje się, jakby miał stan przedzawałowy. Serce biło mi jak oszalałe i  - ja przynajmniej - miałam uczucie nieznanego dotąd ucisku w klatce, ale to podobno zgaga (?). Przeleżałam od  trzeciej do ósmej rano na sali przedporodowej (mam tam już swoje łóżko). Spać nie mogłam, więc obserwowałam przez otwarte drzwi życie porodówki. A to ktoś pokrzyczał i urodził. A to rano przyszła pani na cesarkę. Przy zmianie położnych usłyszałam:
- Kowalska przyszła na cesarkę?
- Tak.
- A Supeł urodziła?
-Nie, nie urodziła.
Urodziła? Same sobie ródźcie w 32 tygodniu ! Ja tam przyszłam, żeby jeszcze  NIE rodzić. Phi!

   O ósmej na patologię ciąży. A tam wiadomo - same patologie. Podczas tego turnusu szpitalnego przeważały kobiety z problemami szyjkowymi (naliczyłam z pięć). Trzy na wywołanie po terminie, jedna z holestazą. Uwielbiam te kobiece "patologiczne" rozmowy przy stole (jest stołówka dla tych, co mogą chodzić). Który tydzień? Ile masz centymetrów szyjki? A robi ci się lejek? Jak twój posiew? Założą ci pessar? Dostałaś sterydy? A Iksińska urodziła, bo rano poszła na oksytocynę? I tak dalej...
Ze zgrozą stwierdziłam, że ja na tym oddziale zaczynam się czuć jak u siebie.
Na szczęście od piątku jestem już w domu. Jeszcze 4-5 tygodni i już będzie wszytko dobrze. Teraz Marysia waży około 1800 g.

Z okazji mojej kolejnej wizyty w szpitalu wyzbyłam się resztek wstydu (a może oporów przed proszeniem o pomoc) i w ten sposób ubrania i reszta noworodkowego wyposażenia są już u nas w domu. Tylko pieluchy kupić i poprać to wszystko, żeby było świeże.

Dziś przeprowadziliśmy już pierwsze przemeblowania domowe. Po raz kolejny głowiliśmy się, jak poustawiać te nasze graty, żeby było wygodnie i jakoś to wyglądało. Bo wszytko "z innej parafii". To białe, to okleina, tamto szare, ale tam się nie zmieści. A każda rzecz ze swoją historią, potrzebna.
Grzesiek najchętniej wszędzie wieszałby półki, na których mógłby rozkładać tę swoją graciarnię, którą ja tępię jak mogę. Upycham po szufladach, po pudłach. Dociskam nogą w szafie. A on mi trach! Znów nakładł jakichś kabli na książki i mówi, że to potrzebne i musi być pod ręką. A ja myślę: poczekaj, tylko z domu wyjdziesz, to ja z tym zrobię porządek! Ja wiem, że jak coś nie jest położone na wierzchu, na wysokości oczu, to ktoś (płci męskiej) raczej tego nie znajdzie i będzie twierdził, że to specjalnie ukryte. Wiele kobiet mi to mówiło. To nie jest moje jednostkowe doświadczenie. Ale ja też mam swoją wytrzymałość na grajdołek. I to jest taka nasza domowa rozrywka.

Muszę jednak oddać sprawiedliwość mojemu mężowi. Jak porozmawiałam z dziewczynami na patologii, posłuchałam o ich mężach, to stwierdzam, że mój jest najlepszym jakiego Bóg mógł mi dać. I w ogóle najlepsiejszy. Obiektywnie. Tak, możecie mi zazdrościć ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz