niedziela, 2 sierpnia 2015

Szpitalny rosołek.

Dziś duet Mama&Marysia nadaje z ulubionego lokalu gastronomicznego zwanego przez niewdzięczników Szpitalem Bródnowskim. Tak, tak, zaznajomiłyśmy się już dobrze z przestrzennymi korytarzami, całkiem miłą salą i zwyczajami stołówkowymi. Wszak to już trzeci nasz pobyt tutaj. Dziś rosół ( zjadłyśmy dwie porcje) , a na drugie kurczak z ziemniakami i marchewką. Że dużo jem? Ależ skąd! Ja to podziobałam jak wróbelek. Ale Marysia, owszem owszem. Apetyt ma. Ciekawe po kim?
Ale może po ( kobiecej) kolei.

Myślę w tej chwili o czytelnikach tego bloga. Grupa to być może zróżnicowana pod względem wiedzy na temat moich doświadczeń położniczych, więc kilka słów wyjaśnienia i ogólnego zarysu sytuacji.
W grudniu 2012 roku urodziłam Basię. Idealna ciąża, poród siłami natury. Długi ( w moim odczuciu), ale zakończony sukcesem. Córa 3900 g, 58 cm. Patrzyłam na nią i rozczulałam się, że to takie maleństwo. A położone mówiły, że taka malutka to ona znowu nie jest. Może dlatego podczas porodu pękła mi szyjka macicy. Wrażliwsi już pewnie mdleją wyobrażając to sobie, ale trudno. To jest blog dla prawdziwych twardzieli i tych, którym nie płoną lica, gdy słyszą o anatomii kobiety.
W maju 2014 zaszłam po raz drugi w ciążę.  Michała straciliśmy 17 września, w 20 tygodniu ciąży. Powodu oczywiście nikt nie był w stanie podać, ale pojawiło się podejrzenie niewydolności wspomnianej szyjki macicy. Być może napiszę kiedyś więcej o okolicznościach tamtych wydarzeń, ale nie dziś. Nie jest to dla mnie temat tabu, wręcz przeciwnie, opowiadam kobietom zwłaszcza i ostrzegam przed pewnymi zagrożeniami. Ale nie dziś. Na to trzeba czasu i spokoju.
W marcu tego roku zaszłam w ciążę. Od początku byłam wewnętrznie ściśnięta strachem o dziecko. W maju, w 10 tygodniu na USG wyszło, że już moja szyjka jest trochę za krótka. To był piątek. Wróciłam do domu i zaczęłam rozdział mojego życia zwany " Wielkie leżenie". W sobotę też leżałam. Wieczorem bardzo chciałam jechać na mszę wspólnotową. Pojechaliśmy. Cały czas siedziałam. Gdy wróciliśmy do domu, nagle dostałam dużego krwawienia. Zadzwoniliśmy po teściów, żeby przyjechali zająć się Basią. Poprosiłam Grześka, żeby zadzwonił po pogotowie, licząc, że karetką szybciej dostanę się do szpitala, a i tak musieliśmy czekać na dziadków.  Grzesiek miotał się po domu pakując niezbędne rzeczy, a ja leżałam na kanapie. W takich sytuacjach nie panikuję. Panikuję z powodów małych i głupich. Intelektualnie byłam absolutnie skoncentrowana na tym co musimy wziąć i zrobić. Emocjonalnie przeżywałam już śmierć kolejnego dziecka. Już się z nim żegnałam. Wysłałam SMS-y do dwóch znajomych małżeństw i naszego przyjaciela, Marcina ( księdza), żeby się modlili. Przyjechali dziadkowie, za nimi karetka. Pan ratownik pojęczał, że mogliśmy sami jechać, że oni mi nic nie pomogą i że " ludzie traktują karetki jak darmowe taxi.". Dziad straszny krótko mówiąc. Racji trochę miał, bo mogliśmy sami jechać, ale empatii - zero.
Wzięli mnie do Bródnowskiego. Całą drogę przypominało mi się, że ( podobno) najlepszą modlitwą w takich sytuacjach jest błogosławienie Boga. Trochę błogosławiłam, ale łatwiej mi było powtarzać " Dla Jego bolesnej męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata". W szpitalu zaspani lekarze zbadali mnie, dali jeden Duphaston i położyli na patologii ciąży. I kazali spać. Tu jest cud nr 1. Krwawienie bardzo szybko ustało. Poleżałam ze 4 dni i do domu.
Zaczęło się leżenie w domu.
Pierwszą wizyta u prof. Chazana. Dużo pokoju i nadzieji. Skierowanie na szew.
W czerwcu, w 15 tyg ciąży  założono mi szew na Madalińskiego. Miły szpital, zabieg umiarkowanie przyjemny ( pod narkozą, ale po jej ustąpieniu było nieprzyjemnie przez kilka godzin).
Miesiąc temu, w lipcu pojawiły mi się małe skurcze. Trzy dni w Bródnowskim, kroplówka z magnezu i było ok. Zażartował wtedy, że mamy nową rodzinną tradycję - comiesięczne wizyty w szpitalu.
No i mamy sierpień. Wczoraj, to jest w sobotę, znów skurcze. Dwie No-spy nie pomogły. W szpitalu od razu mnie przyjęto. Znów kroplówka i większa dawka luteiny.

Jestem zatem w szpitalu. Nawet polubiłam to szpitalne życie. Zupy dobre z dolewką. Nic nie robię, lenię się dzień cały. Nic mnie nie boli. Nie cierpię.
Tylko smutno mi, że znów kilka dni nie będę się widzieć z Basią. Na ten oddział nie wolno wprowadzać dzieci do 12 roku życia. Ostatnio taka przytulaśna była. Przeczuwała bidulka, że znów się rozstaniemy. Grzesiek zawiózł ją do dziadków. Wiem, że jej tam na wsi dobrze, biega pewnie teraz w majteczkach po trawie albo prosi dziadka, żeby powoził ją w taczkach. Mam nadzieję, że teściowie jej nie rozpuszczą doszczętnie.

I muszę się na koniec do czegoś przyznać.
Chce mi się ryczeć w kołderkę i pochlipać. Z tej bezradności i niemocy.
Nie jestem bohaterem. Wszystkim dzwoniącym mówię, że spokojnie, nic strasznego się nie dzieje. Ale ja WIEM. Wiem, że nie wszystkie ciążę kończą się szczęśliwie. Że dziś nie ma skurczy, ale jutro mogą być. Że w 22 tyg Marysia nie jest w stanie przeżyć poza moim organizmem. I inne takie myśli.

Denerwują mnie głupie pocieszenia, że " Nie martw się, wszystko będzie dobrze." A skąd wiesz? Kim jesteś, że możesz mi to zagwarantować? Jesteś Bogiem?
Wiem, że ludzie mi tak z dobrej woli mówią. Ale daliby spokój.
Jak przyjdzie ktoś do mnie i powie : Modliłem się za ciebie. Bóg dał mi słowo, że szczęśliwie urodzisz. Uwierzę.
Racjonalizm też do mnie przemawia. Że mam szew, leki, jestem w szpitalu, nic się teraz nie dzieje. Pociesza mnie to trochę.

Wiem też ( nauczona życiowym doświadczeniem), że cokolwiek będzie się działo, Bóg jest ze mną. Kocha mnie i mnie trzyma, gdy leżę. A leżę całym swym jestestwem.



Tylko mnie nie pocieszajcie. Pochlipię sobie, jak warunki będą sprzyjające. A później włączę ulubiony serial, zjem niedozwolone ciasteczko i powiem dołowi : PRECZ!

Jak chcecie coś dla nas zrobić, to się za nas módlcie. Nadal, znów albo dopiero. My wam się pewnie nigdy za to nie wypłacimy, ale Pan Bóg Wam odda. Serio. On płaci nasze rachunki, a my spijamy śmietankę ;)


2 komentarze:

  1. Cześć Aga tu Monia! Oba posty połknęłam w oka mgnieniu. Ma się to lekkie pióro, co nie? No pisz, pisz. A Marysia to już chyba większa niż ziemniak? Taki batat bardziej...
    No, buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Długością przypomina pewnie dużego banana. Skoro już jesteśmy przy gastronomicznych porównaniach ;) Moja pyza malutka.

    OdpowiedzUsuń