czwartek, 27 sierpnia 2015

Trzeci trymestr

Dzisiaj czwartek, czyli dzień, w którym doliczamy sobie kolejny tydzień. Mamy ukończone 25 tygodni, więc zaczęliśmy trzeci trymestr. Już nie grozi mi poronienie. Teraz to już nazywa się porodem przedwczesnym. Ale mam nadzieję, że dojedziemy chociaż do 34 tygodnia. Jak skończymy 36, to pojadę na zakupy (o ile będę na chodzie) i kupie sobie takie tam różne rzeczy potrzebne kobiecie, z których w ciąży się wyrasta, a mąż nie może tego kupić za nas. Tak, tak.

Miałam już kilka bardzo dobrych dni bez głupich myśli i większej ilości skurczów, ale dziś zaczyna mi się parszywy stan ducha. Rozmyślam, czy ten delikatny ból w krzyżu, to po prostu obciążenie kręgosłupa czy zwiastun porodu. A może to utajone skurcze??? Chlip, chlip.
Staram się twardo trzymać zdrowego rozsądku, ale to nie zawsze łatwe.

Przyznaję się, zaczęłam czytać o wcześniactwie, jak małe dzieci można już teraz uratować, ile z nich przeżywa itd.  Z jednej strony to trochę pocieszające, że ratuje się dzieciaki, które są naprawdę maleńkie. Z drugiej - można trafić na artykuły o nagłej śmierci łóżeczkowej i czarny scenariusz w głowie gotowy. Nie będę się nad tym jednak za bardzo rozwodzić, bo ostatnio doliczyłam się kolejnych kilku dziewczyn z mojego otoczenia, które są w ciąży. Większość pierwszy raz - a wtedy człowiek jest najbardziej podatny na czytanie i branie do serca głupot, które ludzie wypisują w internecie.

Cieszę się, że kobiety nadal chcą rodzić dzieci i nie widzą w tym formy męskiego ucisku na naszą płeć. Och, już miałam ochotę napisać coś o jednej "ministrze", ale lepiej trzymać język za zębami. Stres w ciąży nie służy, a o grzech też nie trudno, jak się myśli o takich tam... kobietonach (jak mawiał Konwicki).
Dziewczyny - filtrujcie rozsądkiem to co ja tu wypisuję. Ja mam wadę anatomiczną, stąd te nasze problem i stresy. Wy raczej nie, więc zwyczajnie, ciążowo dbajcie o siebie i będzie ok. Ja w pierwszej ciąży byłam tak beztroska, że aż się wstyd przyznać i z zadartym nosem powtarzałam, że ciąża to nie choroba. Nosiłam siatki z zakupami, jeździłam na rowerze jeszcze na początku drugiego trymestru, zakładałam buty stojąc na jednej nodze (narażając się na upadek), podnosiłam spore dzieciaki. Podobno głupi mają szczęście w życiu i coś w tym jest, bo urodziłam Basię w 40 tygodniu i 3 dniu ciąży. W drugiej ciąży zachowywałam się odrobinę mniej głupio, ale też się nie oszczędzałam. To niestety w połączeniu z moją niewykrytą niewydolnością skończyło się poronieniem. Nie piszę tego, żeby się oskarżać albo usprawiedliwiać. Rzeczy przeszłe nie należą już do mnie. Ale chcę przestrzec inne kobiety, żeby zdobyły w ciąży podstawową umiejętność: OLEWANIA spraw nieważnych i maksymalnego oszczędzania się, bez względu na to, czy wcześniej udało im się urodzić gromadę dzieci. Uwielbiam te opowieści babć, że ktoś tam poszedł w 9 miesiącu ciąży albo trzy dni po porodzie kopać ziemniaki motyką na polu i nic mu nie było. Np. moja babcia Zosia urodziła moją ciotkę Alinę jakoś na początku jesieni, a latem jeszcze pomagała przy żniwach. Dziadek szedł z kosą, a ona za nim zbierała sierpem. I skwitowała to : "Wiesz, ciężko mi już było wtedy, bo duży brzuch miałam i niedobrze mi było się schylać".
Ja osobiście odradzam ręczne żniwowanie w ciąży.
Dużo odpoczywać, nie robić głupot, pytać lekarza o szyjkę (niech bada i się nie wykręca!) i uważać na infekcje, a w razie bólu brzucha albo zagęszczenia skurczów jechać do szpitala. Nie przejmować się, że ktoś nas może wziąć za wariatkę. Lepiej przegiąć w tę stronę niż w drugą.

Ostatnia rzecz - o uprzedzeniach. Zbieram się już jakiś czas, żeby coś o tym napisać.
Po pierwsze - definicja. A zatem uprzedzenie (w moim rozumieniu )jest to postawa, w której zakładam że ktoś coś zrobi, chociaż jeszcze wcale tego nie zrobił. I raczej zakładam, że to będzie coś niemiłego dla mnie, więc zaczynam takiego człowieka unikać.
Po drugie - skąd się biorą. Otóż w moim przypadku wytryskają z dwóch źródełek. Pierwszym jest powtórzenie się jakiegoś doświadczenia. Np. chamsko rozpychająca się w kolejce w przychodni starsza kobieta. Nie wiem jak wy, ale ja już spotkałam takie i nasłuchałam się od innych. Więc jak widzę starszą ode mnie kobietę, tak co najmniej koło 60 , to zaczynam na nią podejrzliwie patrzeć. i jak coś zrobi nie tak, to myślę " Proszę bardzo , miałam rację! ". Wiem, wredne to z mojej strony nie mniej, niż zachowanie takiej kobiety. A przecież nie raz spotkałam się z wielką uprzejmością ze strony starszych pań. Np. kiedyś jedna  przepuściła mnie w stukilometrowej kolejce w mięsnym (tak, nasz mięsny jest tak oblegany), bo byłam z Basią.
Drugie źródełko to moje kompleksy. Są ludzie, których właściwie mało znam, mało razy się z nimi spotkałam i nie zawsze te spotkania jakoś tak gładko poszły, do tego zaczęłam snuć jakieś domysły (głupie i nieuzasadnione) i jakoś tak boję się znowu z nimi spotkać. Wolę zachować dystans, bo wydaje mi się, że w ten sposób uniknę niezręcznych sytuacji. I przede wszystkim - oceny mojej osoby. Jakbym miała obowiązek być doskonała i nieskazitelna pod każdym względem.
I to moje zachowanie też jest strasznie głupie. Więc ostatnio staram się nie uprzedzać, tylko patrzeć na fakty. I nie bać się spotkań z ludźmi, rozmów. Można się mile zaskoczyć ;)

O tych uprzedzeniach właściwie chciałam napisać dlatego, że  - mea maxima culpa! -  jestem uprzedzona właśnie do starszych kobiet. Tak powyżej pięćdziesiątki. Nasłuchałam się już różnych "dobrych rad" od starszych kobiet i z wieloma rzeczami się nie zgadzam. Ale to nie znaczy , że one nie mają racji ZAWSZE. Otóż, im jestem starsza, tym  - z bólem i paleniem uszu - stwierdzam , że jednak czasami ją mają. W niektórych kwestiach nawet częściej, niż czasami. Ała, ała. To delikatnie urażona pycha mnie uwiera.
Więc jak te matki, teściowe i babcie mówią nam: "¨Usiądź jak zakładasz buty" albo "Nie dźwigaj tego" to skłońmy pokornie głowę, bo mają rację.
Jak mówią, że gdy ciężarna patrzy przez dziurkę od klucza, to rodzi się rude dziecko albo żeby nie przechodzić pod drabiną, bo dziecko owinie się pępowiną, to lepiej spuścić na to zasłonę milczenia...

Kończę.

PS: Jak posiedziałam chwilę przy komputerze i pisałam tego posta, to przestało mnie boleć w krzyżu. Czyli to normalne rozciąganie się mojego korpusu. Dzięki niech będą Segalowi, która namówiła mnie do pisania bloga (podejrzyjcie jej bloga - pączek w maśle). Polecam.



1 komentarz:

  1. Jak mogłam być narzędziem w dobrej sprawie, to raduje mnie to niezmiernie:)

    OdpowiedzUsuń