wtorek, 15 września 2015

O płakaniu.

Nie lubię płakać przy obcych.
Nawet w sytuacjach, kiedy obiektywnie mam do tego prawo.
Czasami nie umiem, a właściwie jestem w stanie zrobić wiele, żeby się nie rozpłakać nawet przy bliskich mi osobach.

W czwartek będzie rok od śmierci Michała, naszego syna, którego poroniłam w 20 tygodniu ciąży. W szpitalu płakałam chyba tylko przy Grześku. Na drugi dzień po tym jak  straciliśmy nasze dziecko, przeniesiono z powrotem do mojej sali Edytę, która dzieliła ze mną pokój zanim postawiono diagnozę '' To jest poronienie, tu się już nic nie da zrobić''. Wtedy to ja poprosiłam, żeby ją przeniesiono, żeby nie patrzyła na to wszystko, co miało się wydarzyć. W środę wieczorem urodziłam Michała.
W czwartek lekarz pełniący dyżur podobno stwierdził, że nie widzi powodu, dla którego miałabym zostać sama w pokoju. Edyta to bardzo serdeczna i empatyczna osoba. Ale wolałabym być sama. Po południu przyszła położna robić jej KTG. Słuchałyśmy jak bije serce jej córeczki. A mój synek nie żył. A jeszcze 24 godziny wcześniej ja też słyszałam bicie jego serca.
Miałam prawo płakać. I nawet wtedy się wstydziłam. Schowałam głowę w poduszkę i wyłam z bólu.

Może to, co piszę, to ekshibicjonizm, ale chciałabym dzisiaj podzielić się z Wami moim doświadczeniem cierpienia i uczuć, z którym bardziej niż ja sama nie radzą sobie inni, otaczający mnie.

Uczucia są. Mam do nich prawo. To część mojego życia. Mam prawo przeżywać różne sytuacje na swój sposób, z moją wrażliwością. Mam prawo płakać. I NIKT NIE MA PRAWA MI TEGO ZABRONIĆ.

Ale odkryłam to naprawdę niedawno. I jeszcze nie przyswoiłam, bo nadal wstydzę się płakać. Całe życie ćwieczę się w opanowywaniu chęci rozpłakania się.
Jak bym miała jakiś cholerny obowiązek bycia twardzielem.
W dzieciństwie często słyszałam, że ze mnie to taka płaczka. Często zdarzało mi się płakać, gdy coś mi nie wyszło, gdy ktoś mi dokuczył, z bezradności. I wtedy dostałam katechezę: ''Nie rycz, z ciebie taka płaczka, nic się nie stało''. Więc nie dość, że byłam smutna, to jeszcze obśmiewano to we mnie.
To zagryzłam zęby i postanowiłam nie płakać.
Zapewne wielu z Was widziało mnie płaczącą, najprawdopodobniej podczas dzielenia i trudno im uwierzyć, że mam opory przed płaczem. Ale mam. Płaczę i wstydzę się tego.

Piszę to, żebyście nie zrobili swoim dzieciom tego, co jest we mnie. Wiem, że czasem ryczą w ramach domowego terroryzmu ( "' Mamo, kup mi to! Mamo ja chce tamto!'') , ale nie o takim płaczu mówie. Chodzi mi o takie sytuacje, gdy np. dziecko się wstydzi, albo boi szczepienia, albo przestraszyło się czegoś, co w naszych oczach jest błahostką. W oczach dziecka takie nie jest. Nie mów mu: ''Przestań, nie ma powodu do płaczu'' albo co gorsze '' Ale z ciebie tchórz''.
To nie jest moja mądrość. Ja to ostatnio odkryłam przez wspominaną już stronę ''rodzice przyszłości'' i czytając książkę A. Faber i E. Mazlish " Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły".

Dostaliśmy ją na ślub, ale jakoś się nie kwapiłam, żeby do niej zajrzeć przez te cztery lata. Dziś mogę ją polecić. Widzę, że ja też tak mówiłam  Basi i nadal zdarza mi się paląc coś takiego, jakbym sama była superbohaterem.
Co gorsza - wobec wielu dorosłych też tak się zachowywałam. A przecież nie chodzi o to, że zawsze muszę rozumieć czyjeś uczucia i się z nimi zgadzać. I wcale nie jest tak, że ktoś np. smutny okazując mi to oczekuje ode mnie rozwiązania jego problemów. Jedyne co mogę i powinnam, to akceptacja jego uczuć. Przyjęcie do wiadomości. Czasem bez komentarza. 
Przykład?
1. Gdy rodziłam Basię, poród trwał długo i nie szedł najlepiej. Dostałam oksytocynę na wzmocnienie skurczów. Nie płakałam. Krzyczałam i trzymałam się poręczy  łóżka, gdy przychodził skurcz. Ekstremalne doświadczenie. Wchodzi położna i mówi do mnie: ''No chyba aż tak nie boli" z uśmiechem na ustach. Pomyślałam wtedy, że to najgłupsza kobieta na świecie i że jej nienawidzę.
2. Po założeniu szwu na szyjkę ( w tej ciąży) też miałam skurcze. Dostałam sporo leków, ale i tak po kilku godzinach płakałam z bólu i bezsilności. Gdy przyszła położna i powiedziałam jej jak się czuję, powiedziała mi, że chyba jestem '' przewrażliwiona'' albo ''nadwrażliwa''. Coś w stylu ''użalasz się nad sobą''. Jakoś tak. 
Nie wiem, może ja mam niski próg bólu, ale to, co mi powiedziała było wredne. Jakby nie mogła powiedzieć, że lepiej dla dziecka, żebym już nie brała kolejnych leków albo NIC nie powiedzieć. To była generalnie fajna kobieta, ale tym mi przyłożyła.

Ja innym też wiele razy mówiłam : ''ale masz problem, żeby wszyscy takie mieli'', ''użalasz się nad sobą'', ''weź się w garść'' ( świetny tekst do kogoś z depresją).
Przepraszam, jeśli kiedyś powiedziałam tak Tobie.

Nie rozumiem i nie zgadzam się z wieloma osobami, które w moim odczuciu zachowują się jak histerycy, albo rozpieszczone królewny. 
Ale nie muszę ich z tego powodu przekopywać.

Ps. Z tego posta wyłania się obraz mało empatycznych położnych, ale takie sytuacje to okruch wobec ogromu ich ciężkiej pracy i sympatii, której od nich doświadczyłam. A poród nie taki straszny. Gdy będziesz patrzeć na swe dziecko i trzymać je w ramionach, to wspomnisz go jako trudną, ale cenną chwilę.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz