niedziela, 13 września 2015

Sprzedawca ziemniaków

Tak, chodzi mi po głowie kilka rzeczy.

Po pierwsze o tytułowym sprzedawcy. Otóż jakiś czas temu wróciliśmy do korzeni, to znaczy do robienia zakupów na bazarze. Muszę wyznać, że ja wszelkiej maści bazary i targowiska uwielbiam, nie darze za to miłością supermarketów. Bazar to kraina rozmaitości. Nasz miejscowy jest tylko we wtorki i piątki, w pozostałe dni jest placem manewrowym dla szkół nauki jazdy. I cóż można na tym bazarku zakupić? Warzywa i owoce, mięso ( tu byłabym ostrożna), pieczywo, kwiaty, ubrania ( nowe i z drugiej ręki), meble i "inne rzeczy''. Każdy z nas rozumie czym jest kategoria '' inne''. Np. szuflada, gdzie trzymamy inne rzeczy. Wracając do tematu. My na bazarku kupujemy głównie warzywa i owoce. Pisałam już kiedyś na FB, że G kupił tanio naprawdę pyszne mandarynki i to poza sezonem. A jakie ananasy... Niech tylko przyjdzie czas na urodzenie - zjem ze dwa. Naradzie zakaz. I teraz pojawia się postać Pana Rolnika. Normalny facet, przyjeżdża żukiem i sprzedaje jabłka ze swojego sadu, pomidory i rzodkiewki w sezonie. Ziemniaki chyba nie, ale tytuł posta miał mi przypomnieć o kilku wątkach. Pan Rolnik jest super. W moich oczach - mistrz marketingu. Gdy podeszliśmy do niego pierwszy raz i zapytaliśmy o cenę jabłek, powiedział, że złotówka za kilogram i zaczął nam referować, które słodkie, które twarde itd.
- A te?
- Nie, tych pani lepiej nie bierze. Te za miękkie, to dla starszych ludzi dobre. A te kwaśne.
- A może tych weźmiemy?
- Te to zaczynają gnić w środku, lepiej pani nie bierze. Tamte lepsze. ( była wiosna i jabłka już się kończyły)
Szczery facet.  Żadne wciskanie kitu. Innym razem przyszła jakaś kobieta i pyta o wiśnie ( to już latem).
- Nie ma.
- A kiedy będą?
- Nie wiem.
- Bo ja ostatnio brałam u pana i dobre były.
- Proszę pani, a kto by w taki upał rwał wiśnie i na drzewo wchodził? Ja na chleb jeszcze mam. Co trzeba, to oberwałem, a co nie, to nie.

G pyta o cenę śliwki.
- Kwaśne te śliwki, niech pan lepiej nie bierze.
- Ale po ile?
- Drogo, po 3 zł. I kwaśne.


Może brzmi to, jakby Pan Rolnik był gburem, ale to jest naprawdę miły człowiek. I uczciwy. On mi zgniłków nie wciśnie. Gdzie jeszcze można znaleźć takich sprzedawców? Zastanawia Was pewnie czy on przy takiej reklamie coś sprzedaje. Sprzedaje. Ludzie biorą, bo go znają.

Niech żyją bazary i mały handelek!

Obiecałam sobie godzinę temu, że wrzucę jakiś przepis z ziemniaka, bo był ZNAK. Otóż Kasia (pozdrawiamy) napisała mi, że wczoraj na wspólnotowej Eucharystii x. Ryszard powiedział '' Wiecie, że z ziemniaka można zrobić wiele potraw...''. I Kasi przypomniał się mój blog i pomyślała, że może nasz prezbiter też do niego dotarł. Ksiądz Ryszard nie wygląda mi na takiego, co to czyta wieczorami babskie anegdoty na blogach, ale kto wie... W każdym razie nazwę wymyśliłam chodliwą. Żadne tam angielskie wygibusy. Polski ziemniak. Część naszej kultury ( kulinarnej). Ad fontes!
To może pochylmy się dzisiaj nad kluskami śląskimi.

ZASTOSOWANIE NR 3. KLUSKI ŚLĄSKIE
Kluski śląskie lubią chyba wszyscy. Ci co nie lubią  - pewnie jeszcze nie spróbowali.
Z dzieciństwa ich nie pamiętam, bo domowy kluskowy master ( babcia Zosia) robiła raczej kopytka albo pyzy. Aż kiedyś, gdy byłam już podlotkiem, w końcu je zrobiono i wszyscy domownicy się zakochali. Nawet mój brat niejadek jest gotów pomóc przy robieniu obiadu, byleby były śląskie.
Wiem, że słabe to zdjęcie, ale nie mam lepszego. Wstawiam dla tych, co nie wiedzą, jak klusek śląski wygląda.

Podaję najpierw przepis z opakowania mąki ziemniaczanej:
1 kg ugotowanych ziemniaków
25 dag mąki ziemniaczanej
1 żółtko ( my dajemy całe jajko)

Ziemniaki przepuścić przez praskę albo zgnieść tak, aby nie było grudek. Dodać mąkę, jajko, zagnieść. Moja teściowa mówi, że lepiej jak ziemniaki są jeszcze ciepłe, ale ja robiłam z zimnych i nie widzę różnicy. Moja mama dodaje jeszcze łyżkę mąki pszennej, ale ja wolę bez ( takiej bardziej gumiaste są bez pszennej). Robimy okrągłe kluski pamiętając koniecznie o wgłębieniu, aby sos miał gdzie się zatrzymać :-) U nas wygląda to tak, że my z mężem robimy kluski, a Basia paluszkiem robi paluszkiem dołeczki. Klusek z odciskiem palca ;P
Wrzucamy na osolony wrzątek i gotujemy do wypłynięcia, ew.  jeszcze pół minuty, jeśli są duże. Podajemy gorące z sosem mięsnym/innym/okrasą boczkowo- cebulową.
Uwag kilka:
1. Proporcje to rzecz trochę względna. Na 2 kg ziemniaków też daję jedno jajo. Ilość mąki zależy trochę od odmiany ziemniaka. Jak wodnisty, to wiadomo, że więcej mąki. Ale łatwo z mąką przesadzić i ciasto jest suche, a wtedy kluski nie są gładkie. Wiec ostrożnie. Powoli.
2. Ja nigdy nie ważę mąki i ziemniaków. Po przepuszczeniu ich przez praskę uklepuję, dzielę na cztery części, wyjmuję jedną ćwiartkę i w tę dziurę sypię mąkę. (Oczywiście wyjęta ćwiartka jest dodawana z powrotem).
3. Śląskie nie lubią się odsmażać (w przeciwieństwie do kopytek). Odgrzewamy na wodzie.
4. Jeśli robiliście kopytka to wiecie, że zaraz po zagnieceniu trzeba je gotować, bo inaczej ciasto rozrzedza się. I tu objawia się wyższość śląskich, bo po zagnieceniu ciasta kluski śląskie można gotować nawet za kilka godzin albo nazajutrz. Surowe kluski ułożone na posypanej mąką desce, przykrywam ściereczką i wstawiam do lodówki. Gotuję na bieżąco.

To chyba cała tajemna kluskowa wiedza jaką mam.
Wiem, że to , co dla mnie jest oczywiste nie musi być oczywiste dla innych, dlatego opisuję produkcję śląskich w miarę możliwości dokładnie. W przepisie z opakowania twierdzą, że przygotowanie ich trwa półtorej godziny, ale to chyba przesada. Gotowanie ziemniaków najdłuższe. Zagniatanie bardzo szybkie. Robienie - sama przyjemność i jak pisałam nie trzeba wszystkiego robić od razu. Spodziewasz się gości na niedzielny obiad? Możesz zrobić kluski już w sobotę wieczorem, albo ugotować i przecisnąć ziemniaki, a w niedzielę tylko zrobić i gotować tuż przed podaniem.
Ach, właśnie! Mądrość życiowa: JEŚLI POTRZEBUJESZ PRZECISNĄĆ ZIEMNIAKI PRZEZ PRASKĘ - ZRÓB TO PÓKI SĄ GORĄCE/CIEPŁE!  Przeciskanie zimnych ziemniaków równa się odciski na palcach.

Wczoraj oglądaliśmy ''Salę samobójców'' Komasy. Uważam, że film daje do myślenia. Zwłaszcza rodzicom. Co jest dobre dla naszych dzieci? Czego one potrzebują? Czy mają spełnić nasz plan na ich życie? Jak przygotować je na cierpienie? Jak uchronić je przed niepotrzebnym ( grzechowym) cierpieniem, a jak nauczyć radzić sobie z tym, które nikogo nie omija? Jak nie oskarżać innych? O odpowiedzialności za to co, co się wypisuje albo wrzuca do sieci też można trochę powiedzieć. Aż robię szybki rachunek sumienia.
Polecam.
Dzisiejsza Ewangelia mówi o cierpieniu, które ma sens.
Jak odróżnić krzyż , którego potrzebujemy od cierpienia, które sami sobie serwujemy?

2 komentarze:

  1. Uśmiałam się niemożebnie przy panu co śliwki zachwalał. Coś pięknego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie jest ciekawsze niż wszystkie scenariusze filmowe razem wzięte.

      Usuń