Jak wzlatuję, to pierwszym odruchem jest chęć pochwalenia się całemu światu i oczywiście przypisania sukcesu własnym umiejętnościom i inteligencji. A upadki, tudzież potknięcia zwykłe życiowe to już niefortunny zbieg okoliczności z domieszką winy innych, a szczególnie tych, co ich średnio lubię - tacy dyżurni winowajcy.
Banały? No coż, chyba w tej chwili nie stać mnie na więcej.
B poszła już w środę do przedszkola. Od wczoraj są małe kryzysy pt. " Nie chcę iść do przedszkola." Wczoraj był nawet płacz przy zostawianiu ( G ją odwozi, więc mi łatwiej o tym tylko słuchać). Ale tym się nie przejmuję. Tylko informuję tych rodziców, których dzieci ryczą, że nasza też ryczy. Dziwne to nawet było w tym pierwszym tygodniu, że nie płakała. Ma prawo.
Na koncie mam dziś jeden sukces wychowawczy. O porażkach nawet wspominać nie będę, żeby kiedyś nie zostało to wykorzystane przeciwko mnie. I żeby się samemu nie kopać.
Sukces:
B nie lubi się czesać. Może z przekory, a może dlatego, że przed obcięciem włosów często miała je poplątane ( bo nie lubi się czesać) i rozczesywanie mogło ją boleć.
Zapytana o to, czy mogę ją uczesać zawsze mówiła " NIE!". Czesanie bez pytania, z zaskoczenia, było pogonią po domu. Dzisiaj wzięłam dwie szczotki i zapytałam:
- Basiu, którą szczotką chciałabyś się uczesać? ( pozwoliłam jej dokonać wyboru, vide: Jak mówić, żeby dzieci...)
Wybrała szczotkę i uczesała się sama, a później pozwoliła mi rozczesać jej włosy z tyłu. Bez pogoni i obrony.
Miło.
Oby więcej takich sytuacji. Nie po to, abym mogła koronować się na matkę doskonałą, ale żeby B czuła się kochana, a nie tresowana.
Podobno najlepszą matką jest się do momentu, póki nie ma się własnych dzieci.
Prawda li to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz