sobota, 30 kwietnia 2016

Zasady i kwasy

Dzisiaj sobota, a zatem słodyczowy dzień. Nie pamiętam kiedy wprowadziliśmy tę zasadę w naszym domu, może będzie już z rok. Polecam wprowadzenie słodyczowych dni - o ile dajecie swoim dzieciom słodycze. Bo niektórzy rodzice wcale nie daję - wielki szacunek dla nich. My jesteśmy takimi średnio-dobrymi rodzicami, więc czasem dajemy. A to czasem jest w soboty i niedziele plus "iwenty", czyli goście w tygodniu (ciasteczka na stole) albo spotkania z dziadkami, kiedy nie chce mi się rozdzierać szat i dyskutować z babciami o szkodliwości jednego cukiereczka. Dzięki wprowadzeniu zasady, że słodycze w weekend zyskaliśmy sensowny argument, dlaczego  Basia nie zawsze je dostaje.
- Mamo, mogę dostać cukierka?
- Nie Basiu, dzisiaj nie jest słodyczowy dzień.
- A kiedy będzie?
- Za trzy dni. Dzisiaj jest środa, jeszcze tylko czwartek i piątek, a w sobotę już będzie słodyczowy dzień.
Nie pamiętam kiedy ostatnio Baśka wdawała się w dalszą dyskusję z argumentami "Ja chcę!" albo "Dlaczego dzisiaj nie jest słodyczowy dzień?".

Podobnie mamy z oglądaniem kreskówek. Zasada w naszym domu jest taka, że nie wcześniej niż o godzinie 12.00. Basia patrzy z nadzieją na zegarek i mówi:
- Zobacz mamo, wskazówki zaraz będą do góry!
Dlaczego od 12.00? Bo tak ;) To jest bardziej ograniczenie dla nas, niż dla niej. Nie oszukujmy się - włączając jej bajkę robię to dla siebie, żeby zyskać chwilę spokoju albo móc zająć się Marynią. Wtórnie robię to , aby sprawić Basi przyjemność.
Zasady oglądania bajek są takie , że maksymalnie 30 minut dziennie, w weekendy trochę więcej. Ta zasada niestety ostatnio została nadszarpnięta. Gdy Basia choruje i jest ze mną i Mary w domu, to szybko kończą mi się pomysły jak ją zająć. Rysować nie lubi, zabawki bardzo szybko jej się nudzą. Ostatnio nie chce uczyć się czytania (metodą symultaniczno-sekwencyjną - napiszę o tym przy okazji). Są oczywiście zabawy, którym mogłaby oddawać się godzinami, np. wspominana już na blogu Matylda. Jak słyszę "Mamo, pobawisz się ze mną Matyldą?" to ciarki mnie przechodzą po plecach. Ile można? Zła ze mnie matka, ale nie cieszę się, że ona to tak lubi. Już naprawdę kilkadziesiąt razy wystawiałyśmy "Kopciuszka" i "Śpiącą królewnę" za pomocą papierowych laleczek. Już w gardle mi więzną powtarzane w kółko sekwencje " Uwaga, uwaga, król urządza bal, na który zaproszone są wszystkie panny w królestwie...". Znajoma wytłumaczyła mi ostatnio, że powtarzanie zabaw albo oglądanie w kółko tych samych bajek jest dla dzieci ważne, bo daje im poczucie bezpieczeństwa (bo wiedzą co będzie dalej) i konstytuuje ich świat. Czy jakoś tak. Poddaję się zatem od czasu do czasu i wołam kiedy trzeba głosem złej macochy:
- Córeczki, książę szuka żony!
Grzesiek twierdzi, że w tej roli jestem niezastąpiona. W akcie zemsty podsuwam czasem Basi pomysł, że może tatuś pobawi się z nią Matyldą. Takie małe małżeńskie złośliwości ;)

Ach! Właśnie! Zaczęłam od słodyczy i nie dodałam tego, do czego dążyłam. Otóż ograniczenie słodyczy nastąpiło nie tylko ze względu na szkodliwy wpływ cukru ogólnie na zdrowie (zaburzenia łaknienia, obniżenie odporności, sprzyjanie chorobom grzybicznym i pasożytniczym, nadpobudliwość itd), ale przede wszystkim ze względu na zęby. Bo dla zębów ten jeden cukiereczek dany przez babcię jest równie szkodliwy jak pięć takich cukiereczków. Zaliczyliśmy już pierwszą wizytę u stomatologa dziecięcego. Super lekarz z podejściem do dzieci, ale Basia pozwoliła mu tylko zajrzeć do buzi. Fluoryzacji już nie dała zrobić, o innych zabiegach nie wspominając. Zwrócił nam uwagę na to, żebyśmy od razu po jedzeniu myli Basi zęby, bo przez pierwsze 30-60 minut bakterie odżywione cukrem robią największe szkody. Wprowadziliśmy zatem zasadę, że od razu po zjedzeniu słodyczy myjemy zęby. Basia przystała na taki układ i - wstyd się przyznać - jest w tym bardziej sumienna, niż ja. Ostatnio pozwoliłam jej napić się słodkiego napoju i wytłumaczyłam czemu jest niezdrowy ("Mamo, jeszcze nigdy czegoś takiego nie piłam!!!" - normalnie sama woda), a gdy tylko
wróciłyśmy do domu, Basia pobiegła do łazienki i sama zaczęła myć zęby.
Dzisiaj po śniadaniu, po umyciu zębów przypomniało jej się, że to słodyczowy dzień. Dostała dwa cukierki, zjadła z zachwytem i znów myłyśmy zęby.

Trzecia zasada, która pomaga nam wychowywać Baśkę, to ograniczanie jej czasu na działanie. Przykład:
- Basia, załóż skarpety.
Udaje, że nie słyszy.
-Basia, skarpety!
Nadal brak reakcji.
- Basia!
Śmieje się i patrzy w sufit.
- Basia, liczę do trzech. Jak nie założysz w tym czasie skarpet, to pójdziesz do swojego pokoju i posiedzisz tam sobie sama. JEDEN ... DWA...
- Już nie licz, zakładam.

Każdy rodzić zna te sytuacje. Prosisz milion razy, aż w końcu się wydrzesz. I nie tyle te głupie skarpety denerwują, ile to ignorowanie twoich próśb. Od kiedy zaczęliśmy ograniczać jej czas na wykonie tego, o co prosimy i mówimy o konsekwencjach - mamy dużo mniej jałowych dyskusji i denerwowania się.
Przemoc psychiczna? O tak, dzieci często ją na nas stosują ;) Nie dajmy!

Teraz o kwasach. Muszę się streścić, bo kto będzie czytał taki elaborat.

Czytając o zasadach w naszym domu można odnieść wrażenie, że - jak to się mówi - "ogarniamy temat". Ale życie codzienne i wielorakość rodzicielskich doświadczeń nie pozwala nam długo tkwić w przekonaniu, że tacy fajni jesteśmy. Ktoś mądrze powiedział, że nic tak nie psuje radości z bycia rodzicem, jak inni rodzice, którzy nas oceniają, komentują, porównują itd. I mówię to z perspektywy matki, która sama ocenia innych. Po co? Pewnie po to, żeby się dowartościować, że jest dobrą matką. Twoje dziecko jeszcze tego nie robi? A moje proszę bardzo, już dwa miesiące temu... My to nie dajemy smoka... ja karmię tylko piersią... I długo tak można. Po pierwszym rodzicielskim zacietrzewieniu w swoich poglądach (po narodzinach Basi) i zadzieraniu nosa, przyznaję z pokorą, że nie wszystko wiem, rozumiem, że wiele rzeczy zrobiłam źle, głupio, niektóre z niewiedzy, a niektóre z wiedzą, ale z lenistwa. Albo w imię zasady, że "Moja racja jest mojsza". Oczywiście, są jakieś obiektywne prawdy, np. że lepiej jest karmić piersią niż sztucznym mlekiem. Ale to nie znaczy, że sztucznym jest źle i że ktoś jest gorszą matką. Nie wiem jakie są powody tego, że komuś się nie udało. Dzisiaj jestem w stanie wyobrazić ich sobie wiele. Zdrowotne, psychiczne (depresja poporodowa), brak wiary w możliwość wykarmienia plus brak wsparcia otoczenia. Albo smok. Nasze dzieci chowane bez smoka. Basia wcale go nie potrzebowała, a ja byłam wielką przeciwniczką. Przy Maryni wyluzowałam się trochę w tej kwestii, ale pomimo wielu propozycji, ona też nie chce. Czy to jest mój problem, że czyjeś dziecko ssie smoka? Jak jest małe, to ok, jak ma dwa- trzy lata, to krzywi sobie zęby i może mieć problem z mówieniem. 
Myślicie, że dla naszych dzieci to jest ważne? Ja myślę, że średnio.
Na pewno warto uczyć dzieci samodzielności (nocnik), odpowiednio wcześnie zabrać smoka (żeby dzieci w przedszkolu się nie naśmiewały), ale nie ma sensu katować dziecka tylko po to, żeby samemu dobrze się poczuć.

Jeśli Drogi Czytelniku/Czytelniczko przyłożyłam Ci kiedyś jakimś oceniającym tekstem , to przepraszam. Karm, ubieraj, rozpieszczaj, karć, spędzaj wolny czas jak chcesz. Byleby mądrze kochać tego małego człowieka.

Co to znaczy mądrze - to temat na długą dyskusję. Najlepiej na żywo, nie na blogach , fejsbukach i innych internetach. 



PS.: Jeśli ktoś lubi jeść winniczki (a znam takich), to u nas w Markach wysyp. Wielkie i dorodne. tylko zbierać. Nie wiem, kiedy jest ich okres ochronny, zainteresowani będą wiedzieć. Ja nie jadam. Bo on mi tak spojrzał tymi czułkami w oczy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz